Pysia odniosła dziś sukces łowiecki i to nie byle jaki... Złapała ćmę z gatunku zawisaków - to takie wielkie, jak mały wróbel niemalże, myślałam z początku, że to właśnie ptaszek, ale potem patrzę, a skrzydło jakieś takie nieopierzone. Oczywiście odebrałam lekko zmiętoszoną zdobycz, kota wywaliłam z pokoju i przez dobrych dziesięć minut usiłowałam wyekspediować makabrycznie wielgachne ćmisko z moich włości
A latało, a trzepało - cały sufit mam w czarne cętki. Jak przelatywało obok mnie, to jak mały helikopterek, nie przymierzając. Nie wiem, co bardziej mnie zdumiało: łowiecka zdolność Pysiaka (zasadzała się na ćmę już od tygodnia!
wg mojej mamy) czy ta potężna ćma.