Witam Wszystkich.
Oto problem.
Jakiś rok temu ktoś wrzucił kota do piwnicy w naszym bloku. Kot siedział sobie na kaloryferze, albo na schodach, ludzie go dokarmiali.
Nagle zaczął przeszkadzać dozorczyni i części lokatorów. Zagonili go w głąb piwnicy. Karmiłam go przez jakieś pół roku. Codziennie o tej samej porze, ale kot był tak zastraszony, że nawet nie pokazywał mi się. Znikało jedzenie i woda. Karmiłam ducha. Nazwałam go Misza, bo był taki puchaty, no i pasowało bez względu na płeć. Zresztą zawsze myślałam o nim "ona". Kiedy wchodziłam do piwnicy, mówiłam w przestrzeń jej imię i gadałam cicho, żeby poznawała mnie po głosie i nie bała się. Kiedyś ją zobaczyłam jak ukrywała się w czyjeś komórce. Udało mi się podejść dość blisko. Kot przyglądał mi się ciekawie niesamowicie zielonymi, pięknymi oczami. Bez strachu. Obiecałam mu wówczas, że nie pozwolę mu cierpieć poniewierki, że dam mu dom, tylko niech pozwoli się złapać. W końcu udało się komuś wygnać kota z piwnicy i zamieszkał pod krzaczkiem. Od tej pory próbowałam go łapać wielokrotnie, przez następne pół roku, a to, co złapało się "zamiast" zanosiłam do lecznicy, fundowałam pakiet dla kota bezdomnego i wypuszczałam z powrotem. (Oprócz pierwszej koteczki, której złapanie tak bardzo przeżywałam i tak związałam się z nią emocjonalnie, że zamieszkała z nami.) Wczoraj się wreszcie udało. Zaniosłam do lecznicy. Okazało się, że to rzeczywiście koteczka, ma pięć - sześć lat i jest wykastrowana. Pomyślałam, że skoro ma już trochę latek i co najmniej rok poniewierki za sobą, to zrobię jej badania - może nerki, może trzeba będzie podleczyć.
I tu szok. Fel.V+
W domu pięć kotów, w tym koteczka, która mieszkała z nią w tej samej piwnicy.
Nie mogę jej zabrać do siebie, mimo obietnicy, (zero możliwości odseparowania jej od reszty), ale nie porzucę jej przecież. Nie wiem, co robić. Jestem zrozpaczona. Tak mi jej strasznie żal, że chce mi się ryczeć. Byłam dzisiaj w lecznicy porozmawiać o niej. Wet sam zaproponował powtórzenie testu za dwa tygodnie. Obiecali, że prztrzymają ją do tego czasu u siebie (jestem ich dosyć stałą klientką i wiedzą, że mam dość liczną gromadkę). Jeśli test ponownie wyjdzie dodatni, zasugerowali uśpienie. Przy czym żadna decyzja nie zostanie podjęta bez mojej wiedzy i zgody, to nie jest żaden szantaż.
Każda rada jest dla mnie na wagę złota. Idealny byłby dom niezakocony, ale takich już nie ma. Jeśli ktoś nie ma jeszcze kota, to znaczy, że nie chce. Czy istnieje sposób, żeby moje koty były bezpieczne, jeśli ją przyjmę?
Może ktoś z kotem białaczkowym zechce się dokocić? Wątpię szczerze. Sama widzę, co się dzieje na forum. Jak trudno znaleźć dom dla kota. Zdrowego. A co dopiero z białaczką. Zupełnie nie wiem, co robić. Jestem zrozpaczona.




