» Wto cze 22, 2021 9:50
Re: Czy domowy kot może zdziczeć?
Domowy kot może zdziczeć. Właśnie przeżywam tę sytuację z moją kotką. Jako mały kociak sama do mnie przyszła z pola, gdzie zapewne urodziła i chowała ją w jakiejś norze matka. Była chora i miałcząca o pomoc. Bardzo chciała się przytulać. I tak było 5 lat. Zawsze delikatna, ostrożna, nieufna wobec obcych. Po jakichś 2 dniach jednak akceptująca gości i pokazująca się im. Z domownikami, w tym psem, zaprzyjaźniona, bawiąca się, wręcz namolna we włażeniu na kolana. Wychodziła na spacery i zawsze wracała. Lubiła chodzić z psem na krótkie spacery, popisywała się skokami nad nim i na drzewa. Przez ostatnie 3 lata żyła w zamkniętym mieszkaniu, z wyjściem tylko na balkon. Przyzwyczaiła się, ale stała się bardziej wymagająca uwagi, rozrywki i pieszczot. Z psem cały czas, bawiąca się z nim w siłowanie (ona go łapała za głowę i przewracała się z nim na ziemię, gdzie następnie kopała go bez pazurów i lizała jednocześnie po oczach, a on udawał, że ją podgryza, też na niby, z finałem w postaci higieny podogonia koleżanki). Zabrana na wakacje po nieudanej próbie pozostawienia z dochodzącą by ją karmić i głaskać osobą. Osoba była troskliwa, ale kicia za nami za bardzo tęskniła i z nerwów zaczęła się tak drapać, że wydrapała sobie olbrzymią ranę. Zaczęła jeździć z nami na campingi, gdzie zawsze mieliśmy swój domek z drewnianym tarasem. Poza jazdą samochodem, uwielbiała to, pobyt przypominał jej szczęśliwe życie na wsi. Szybko orientowała się w terenie, gdzie jej domek (wypuszczana z niego dopiero po 24 h, po oswojeniu się do miejsca). Zawsze wracała np. do kuwety czy pospać i pojeść. Aż do ostatniego, aktualnie trwającego wyjazdu. Co zrobiliśmy źle? Za dużo podważających poczucie bezpieczeństwa bodźców w krótkim czasie- wyjazd, powrót, nieznani goście w domu, znów wyjazd. Na campingu też coś się stało. Chyba sąsiad chciał ją odgonić i walnął ją czymś w buzię, bo pewnego dnia nie wróciła na taras, tylko markotna, siedziała pod naszym autem z opuchniętym pyszczkiem. Myślałam, że to ugryzienie owada, którego goniła, bo tak się załatwił nasz pies w zeszłym roku. Wciąż nie jestem pewna, jaka była sytuacja, ale sąsiad dziwnie się wobec nas zachowywał po tej akcji np. uciekał wzrokiem, unikał powitań (nie mieliśmy zatargu, nic mu nie powiedziałam złego). Pyszczek sklęsł zresztą szybko, podałam antyhistaminę. Kicia jednak następnego dnia już nie wróciła. Oczywiście bywały sytuacje, że się czegoś przestraszyła np. nowych ludzi z obcym, szczekającym psem na campingu, ale wówczas, gdy nie było nas w domu, wchodziła pod nieodległy, pusty domek, skąd ją po powrocie na camping wywoływałam i brałam na ręce, by mruczącą z zadowolenia, zanieść do bezpiecznego wnętrza naszego domku. Tak się niby zaczęło i tym razem, ale nie chciała do mnie już wyjść. Siedziała pod pustym domkiem lub uciekała dalej w krzaki. Zaczęła się poruszać, jak dziki kot, szorując brzuchem po ziemi, szybko przebiegając, zawsze w bezpiecznej odległości, z nastroszonym futrem od ogona po uszy, z obłędem w oczach, drgająca przy każdym głośniejszym dźwięku i zamierająca w czasie nasłuchiwania, co to było. Po kilku dniach nawoływania, kuszenia smaczkami, szukania po okolicznych domkach zauważyłam, że traktuje mnie, jak obcą, wrogą osobę. Dołączyła do podobnie dzikiej koleżanki i razem zaczęły polować na ptaki. Z tarasu znikało wprawdzie wystawione jedzenie, ale nigdy nie mieliśmy pewności, która to była kicia, nasza czy ta druga. Niestety nasz pies zaczął szczekać i przeganiać kicię, jak tylko słyszał, że skrada się na taras nocą. Zupełnie, jakby też przestał ją poznawać. Już nie zostawialiśmy uchylonych drzwi, jak dawniej, by mogła wrócić do środka i położyć się obok chrapiącego kolegi, który witał ją co najwyżej otwarciem jednego oka, by po stwierdzeniu, że to jego kicia, zapaść znów w sen. To trwało tydzień. Aż do wyjazdu sąsiada. Wówczas zobaczyliśmy ją za dnia, jak się skrada do naszego domku, niestety tylko po jedzenie. Nie reagowała na imię, nie uspokajała się na nasz widok, wręcz odwrotnie, nawiewała. Miałam nawet wątpliwości, czy to ona. Patrzyła na mnie tak, jakby mnie pierwszy raz widziała. Jej futro wydawało się zdecydowanie dłuższe. Cudem udało nam się kupić klatkę do wyłapywania niewielkich zwierząt. Szczęśliwie kicia skusiła się, by w nią wejść i fartem za drugim razem zatrzasnęły się drzwiczki (nie jest łatwo je tak ustawić, by nie opadały przez byle potrącenie, zbyt wcześnie lub na odwrót - nie opadały wcale). Widok był smutny i straszny, jak szarpie się w pułapce. Po wypuszczeniu w domku było jeszcze gorzej. Jak diabeł tasmański, sycząc i wrzeszcząc biegała dosłownie po ścianach i szybach zamkniętych drzwi i okien. Wszystko rozwaliła, poprzewracała, porozlewała, wspinała się na zasłonki, byleby jakoś uciec. W końcu wpadła do łazienki i wbiła się za WC. Postawiliśmy jej tam jej legowisko, miseczki, miała już tam kuwetę. Ale nie daje się pogłaskać, grozi pogryzieniem i podrapaniem, zachowuje się, jakby się chciała wtopić w ścianę. Nie siusia, nie je. Od wczoraj. Nie przeszkadzamy jej tam, korzystamy z łazienki dla kamperowców. Sporadycznie, ostrożnie i bardzo wolno wchodzimy, by posiedzieć obok niej, poopowiadać ciepłym głosem, jak to sobie razem mieszkaliśmy do tej pory. Dzisiaj zaczęła rozpaczliwie pomiaukiwać. Myślę, że to jednak dobry znak, że już nie ukrywa, iż istnieje. Nie wiem jak to się rozwinie. Mam nadzieję, że ten sąsiad, o ile słusznie podpowiada mi instynkt, że to on, że mu się coś stanie...