Coś optymistycznego :)

Wiecie, tak sobie dzisiaj jadę z kicią do weta, jak zwykle autobus reaguje żywo na kotka w klatce
I jak zwykle rozmowy. A gdzie kotek jedzie, a co się dzieje, że do weta. I najpierw przegadałam ze starszą panią (tak dobrze po 70) a w drugą stronę z młodym dość panem piekarzem z zawodu (wygląd małomiasteczkowy). Na oko osoby, które powinny paść przy usłyszeniu słowa kastracja. Tymczasem, obie te osoby nie tylko nie padły, ale usłyszałam "Prawidłowo! Bardzo dobrze! Co by z kotkami pani robiła, nie ma komu dawać, tak dużo kociaków...!" Obie osoby posiadają kastrowane: pan kocura, pani suczkę (mieszaną wilkowatą). I usłyszałam jeszcze peany nt kastracji, jaki spokój, a jak zwierzaki teraz się domu trzymają - przy czym przy facecie przeżyłam szok, bo powiedział, że kocur uciekał - więc byłam pewna, że go wypuszczali, a tu on po moim stwierdzeniu, że ja kotki nie puszczam, powiedział "No my przecież też nie, ale on jak się drzwi otworzyło..." To taka kropelka optymizmu w zalewie ciemnoty i to od ludzi, których na pierwszy rzut oka bym nie podejrzewała
Jak to pozory mylą 


