a więc jednak:)
dymniaczek ma tymczas

ale od początku......
był telefon, jest malutki kicio, utyka, prośba o pomoc...
pojechałam zawiozłam do weta,- złamanie, zrośnięte krzywo, obrót jakiejś tam kości o 180 stopni....
operacja konieczna
Pani znalezczyni podjęła decyzję, bierze kota, zrobiła już "a" zrobi i "b"
wzięła do swojego weta, na operację, miał zostać w lecznicy po operacji żeby był pod kontrolą weta, potem po wyciągnięciu drutów miał wrócić do tej pani
ale czas mijał a Pani ciągle coś wypadało że jeszcze nie może....
poprosiła mnie żebym jednak zaczęła mu szukać domu, bo ona nie może go wziąć bo jej arystokrata pers (pseudo pers) nie przeżyje tego (pani z gatunku "jak po jednym dniu koty się nie kochają nie będzie nic z tego...")
nawet nie chciała próbować...,
ale nawet nie zdążyłąm zrobić ogłoszeń ona dzwoni że w poniedziałek odbiera kota a we wtorek jedzie do domu na wieś do "pana który kocha koty, któremu nie przeszkadza ilość kotów, może sobie tam gdzieś brykać..."


pozostało tylko siąść i płakać

jednak się udało
jeden telefon ewar proszę dawać kota do mnie

najszczęśliwsza wiadomośc od paru dni
i tak kicio jest w domku tymczasowym, pani znalazczyni zapłaciła za operację 500 zł, i kota mi przekazała
nie wyobrażam sobie żeby on przeżył na tej wsi miesiąc
świeżutkie dziurki po gwoździach, jeszcze jedna trochę krwawiła, ledwo zagojone cięcia, brzuch pełen robali, w uszach chyba świerzb,....
a kicio przekochany, przemiły, przeuroczy


biega skacze wogóle jakby nic mu nie dolegało, oczywiście utyka ale na to trzeba czasu......
no i parę fotek, a może ktoś się zakocha??












Pozwolę sobie pisać w tym samym wątku o koteczce którą ja mam na tymczasie.
Maleńka kicia sama do mnie przyszła.
To chyba było gdzieś zapisane, że ma do mnie trafić. Wracałam z pracy, i zawsze chodzę jedną drogą, ale wtedy coś mnie pchnęło w inną trasę. I ją zobaczyłam, siedziała pod krzaczkiem przy otwartym piwnicznym okienku. Maleńka, biało czarna kicia, która od razu do mnie podbiegła, wlazła na kolana, i zaczęla całować

ale ja się bałam, oddałam naszego jednego kota, moje dokocenie było masakryczne, więc się bałam, tym bardziej że wynajmuję mieszkanie a właściciel nic nie wie o kotach...

i poszłam dalej, ale wieczorem poszłam jej szukać, bo nie mogłam zasnąc, a jej nigdzie nie było, więc na drugi dzień z pracy prosto pod ten sam blok dalej jej szukać i nic



no i tak jest u nas mały śmietniczek od piątku, wszystko je, albo jadła, powoli się przyzwyczaja że nie trzeba szukac po garnkach i wyciągać ziemniaków, albo szukać w śmietniku.....

nic chyba nie ważyła maleńka, jadłaby wszystko i ciągle, trzeba wydzielać....
po wstępnym badaniu zdrowa, tylko w uszach kopalnia świerzbu......
a to maleńka Suri







a tu z rezydentką Neską, która nawiasem mówiąc boi sie maleństwa


