Wiecie co? Świat jednak mnie zadziwia.
Moja znajoma z pracy od lat nie może zajść w sposób udany w ciążę, bo albo wcale nie zachodzi, albo w szybkim okresie po zapłodnieniu nastepowało poronienie.
Ostatnio zdecydowała się na in vitro, i przy tej okazji po raz pierwszy miała wykonane badania na obecność p/ciał na toksoplazmoze, rózyczkę i cytomegalię. No i w wynikach wyszły jej p/ciała na tokspolazmozę właśnie. A pan ginekolog powiedział jej, ze musi ją leczyć intensywnie, że badania wykazują, ze od dawna jest zarażona toksoplazmozą i to przez to były te ciągłe poronienia w ostatnich kilkunastu latach
To ja juz nie rozumiem. Czy on ją nabiera? Bo skoro zaraziła się kilkanaście, powiedzmy, lat temu, to czemu pozoim p/ciał nie jest niski i właściwie bezpieczny. A skoro jednak zaraziła się niedawno i dlatego poziom p/ciał jest wysoki, to czemu on twierdzi, że toksoplazmoza była powodem poronień?
Dodam jeszcze, ze znajoma jest dość prymitywna, winą za jej zyciowe nieszczęście obarcza ród koci, i cały czas mnie napastuje słownie w związku z tym
I w ogóle poziom wiedzy na temat tej choroby jest żenujący. Jestem pielęgniarką, moje wszystkie koleżanki z pracy są pielęgniarkami, a okazuje się, że one nic nie wiedzą na ten temat
Powielają tylko stereotypy dotyczące tej choroby. Ostatnio jedna z nich zarzuciła mi, że ja jestem niebezpieczna, bo mogę teraz wszystkie noworodki pozarażać tokspolazmozą. No ręce można załamać.