K jak katastrofa - happy end :)

Jak co dzień rano przed robotą wybrałam się do śmietnika posypać karmy bezdomniakom.
Siedziała na trawniku, kiedy obok niej przechodziłam, nie ruszyła się na milimetr. Gdy podeszłam bliżej, a ona nie próbowała uciekać, wiedziałam, że nie jest dobrze. Zadzwoniłam do męża, który czekał na mnie w samochodzie, żeby już przestał czekać i poszłam na górę po transporter.
Na zdjęciu nie widać nawet połowy tej masakry. Łysy placek na grzbiecie, obesrany ogon, odparzony odbyt, łyse uszy, z nosa leje się ropa z krwią. I śmierdzi, aż dech zapiera. Ale chyba chce żyć…?
Siedziała na trawniku, kiedy obok niej przechodziłam, nie ruszyła się na milimetr. Gdy podeszłam bliżej, a ona nie próbowała uciekać, wiedziałam, że nie jest dobrze. Zadzwoniłam do męża, który czekał na mnie w samochodzie, żeby już przestał czekać i poszłam na górę po transporter.

Na zdjęciu nie widać nawet połowy tej masakry. Łysy placek na grzbiecie, obesrany ogon, odparzony odbyt, łyse uszy, z nosa leje się ropa z krwią. I śmierdzi, aż dech zapiera. Ale chyba chce żyć…?