Re: Z piekła rodem. Zmiany, zmiany... I zdjęcia. :)
Napisane: Śro maja 24, 2017 10:29
Rok temu, 24 maja, straciłam moją Nescę. Jeszcze w przypływie szaleńczej nadziei, że uda się ją uratować, popędziłam do osiedlowego weta, ale nie udało się, bo nie miało prawa... Umarła mi na rękach. Pogoda była piękna, dookoła roześmiane dzieciaki, szczęśliwi ludzie, a ja szłam do domu, cała zapłakana, z martwym ciałkiem w ramionach. Nie sądziłam, że ta rocznica tak na mnie podziała - a ryczę od rana, uświadomiwszy sobie dzisiejszą datę.
Dodatkowo - mam pretensje do siebie, ale też do wetów, że nie rozmawiają wystarczająco z ludźmi o tym, co się dzieje, co może się stać z kotem, gdy śmierć jest nieunikniona. Dwa tygodnie przed jej śmiercią byłam z nią u kardiologa, który stwierdził, że "nie jest tak źle" i to uśpiło moją czujność. A jednak - mam wrażenie - że zabiła ją ostatecznie właśnie niewydolność krążenia. Jak tu komukolwiek ufać, jak wiedzieć, co i kiedy zrobić, gdy nie da się ufać specjalistom?
Dodatkowo - mam pretensje do siebie, ale też do wetów, że nie rozmawiają wystarczająco z ludźmi o tym, co się dzieje, co może się stać z kotem, gdy śmierć jest nieunikniona. Dwa tygodnie przed jej śmiercią byłam z nią u kardiologa, który stwierdził, że "nie jest tak źle" i to uśpiło moją czujność. A jednak - mam wrażenie - że zabiła ją ostatecznie właśnie niewydolność krążenia. Jak tu komukolwiek ufać, jak wiedzieć, co i kiedy zrobić, gdy nie da się ufać specjalistom?