Czas aktualizacji.
Byłam z Ramzesem u okulisty i... wszystko w porządku. Dno oka też idealne. Byłam dodatkowo na mierzeniu ciśnienia i też w normie, nawet mimo tego, że się trząsł z nerwów. Dalej już nikt nie ma pomysłu, mówią, że kolejny krok to neurolog i ewentualnie tomografia. A tymczasem... Ramzes wesoły, zdrowy i tłuściutki. A w każdym razie w porównaniu z tym, co było jeszcze w maju. Kosteczek pod skórką już prawie nie wyczuwam, sierść błyszcząca, a skórka ładnie się rusza, gdy tarmoszę. Dziś rano ten 14-letni starszy pan z werwą skoczył z wysokiego siedziska drapaka na łóżko w celu codziennej przejażdżki na zsuwanej kanapie. Uwielbia to.
Cieszę się ogromnie i nieustannie, że tak pięknie zareagował na lek tarczycowy, bo to ponoć wcale niekoniecznie reguła.
Przy okazji Ramzesa realizuje się ku mojej radości to, co było nie do zrealizowania w przypadku Neski i Małej - tak bardzo chciałam wydać wszystkie pieniądze, jakie miałam i oddać duszę diabłu za ich uratowanie, ale nie było to możliwe. Ale z Ramzesem już tak, choć kosztuje mnie co miesiąc ponad stówę regularnych wydatków na lek plus koszty okresowych badań krwi, a trzeba będzie robić, myślę, mniej więcej co trzy miesiące. Ale przecież życie mojego Misiaczka jest bezcenne!
Łaciatkowi zmniejszyłam dawkę sterydu do połówki rano i połówki wieczorem i nadal jest ok. Niemniej raz jeden ukradł pozostałym kotom serce drobiowe i... wyrzygał. Czyli naprawdę coś musi być na rzeczy z tym surowym mięsem z kurczaka.