Jest! Odkryłam wreszcie (najprawdopodobniej) przyczynę rzeźni sprzed paru dni w progu mojej łazienki! Ale od początku...
To było jakoś na początku tygodnia. Było ok. 23, kładłam się spać, ale jeszcze jak zwykle trochę czytałam przed snem, a dziewczyny wariowały, rozwalając dom w drobny mak. Cóż, zacisnęłam szczęki, skupiłam się na lekturze i myślę - przeczekam.
Wreszcie się uspokoiły, ja skończyłam rozdział i idę do łazienki na ostatnie siusiu. I co widzę? W progu krew. Rozpryśnięta na podłodze, a nawet na drzwiach i pralce. W kuchni też trochę było. Serce mi stanęło. Myślę - pewnie dziewczyny w ferworze szaleńczej gonitwy coś sobie zrobiły, w coś uderzyły, może się pogryzły albo podrapały z tej miłości.
Oglądam jedną, oglądam drugą, nic. Nawet Łaciatka wykurzyłam spod łóżka i też obejrzałam w tę i we w tę, mimo protestów. Nic. Ramzes spał na szafie, a zresztą jego jakoś nie podejrzewałam. Wbrew pozorom brak widocznych śladów rany zaniepokoił mnie. Bo skoro nie widać nic gołym okien na zewnątrz, to niechybnie chodzi o jakiś krwotok wewnętrzny.
No ale nic, poszłam spać, mimo palpitacji.
A dziś... Głaszczę Ramzenia, całuję, dotykam tylnych łapek i... No tak, standard. Złamany pazur. To musiała być przyczyna. On już nie pierwszy raz tak. Nie wiem dlaczego akurat on ma tendencję do łamania sobie pazurów, ale będzie tego już co najmniej z 5 razy w ciągu jego 11-letniego życia.