Witam,
Również chciałabym opisać losy mojej niespełna rocznej kotki - Basi, która odeszła 30 czerwca 2012 (*).
Kotka przygarnęłam od Pani której z racji tego że jest wolontariuszką w schronisku ( i wszyscy o tym wiedzieli) podrzucili pod drzwi mieszkania karton z małymi kociakami - niewiadomego pochodzenia, ktoś chciał się ich pozbyć. Basieńka miała ok 3 miesięcy, była po przebytym przeziębieniu lub kocim katarze. Oczywiście od razu zabrałam ją do weta na odrobaczanie i szczepienia. Mam w domu dwoje dzieci także sprawy zdrowotne i higieniczne na 1 miejscu! Weterynarz zobaczył że kotka przebyła chorobę bo miała widoczne naczynka na białkach oczek. Nigdy one się nie wchłonęły. Kotka była zdrowa, radosna, bardzo łagodna, poprostu przecudowna.Miałczała, mruczała, gadała z muchami, wystrczyło się na nią spojrzeć a już miałknięciem zaczynała ,,dyskusje". Miałam wiele kotów w domu rodzinnym ale nigdy tak wspaniałej i kontaktowej kotki. Zaczęła nam chorować ok 20 czerwca. Zwymiotowała kłakami, nie jadła, nie piła, nie kupkała, nie sikała...wymiotowała ze 2 dni co jakis czas już żółcia, bo nie miała czym innym. Do weta. Tam kroplówka, antybiotyk,nospa że pewnie to zatkanie kupą,kłakami itp i do domu. Kotka nadal nic. Kolejny dzień rtg brzuszka czy nie ma ciała obcego, pasta na kłaki do buzi i znów antybiotyk. Basia nadl nic- ani kupy, ani siku, ani jedzenia czy picia i coraz słabsza, prawie cały czas spała. Kolejny dzień kroplówka, udg brzuszka, badania krwi, lewatywa i groźba weta ze jak sie nie poprawi trzeba będzie ją otwierać patzreć czy w jelitkach nie ma ciała obcego. I od lewatywy gdzie Basia się troszke wypróżniła, poprykała...zaczęła sie poprawa. No to Basia zaczęła sama jesc, robiła kupke- wszystko wracało do normy po ok tygodniu. Minęły 3 dni w których wiadomo Basia odzyskiwała siły, potrafiła upaść gdzieś wskakując, czasem myliły jej sie nózki, ale tłumaczyliśmy tym że osłabiona no bo przecież prawie zeszła z nniejedzenia. No i nasza Basieńka zdrowiała.. zdziwił mnie moment kiedy Basia spała a mąż z kawałkiem mięska przy nosku jej poruszał a ona nic. Mąż szturchnął ja pare razy palcem, ona nic, sztywna...dopóki nie krzyknęłam ,,kici, kici" - ocknęła sie. Zdziwlismy się ale nie wzielismy tego za nic chorobowego,Basia zdrowiała jadła, wypróżniała się, to było najważniejsze. 29 czerwiec, ok 3 dni zdrowienia Basi- kotka leżąca na kanapie próbuje się jakby umyć, patrze co ona wyprawia ze tak łapkami macha jakby chciała umyć pyszczek a nie mogła. I się zaczęło, wielki atak padaczki trwający dość długo, bieganie w miejscu, nieświadome wyrywanie się, siku, piana z pyszczka. Tak ok 2 minuty, potem wielkie gardłowe MIAŁczenie z bólu i leżenie w bezruchu przez ok 10 minut. Tak jakby sama niewiedziała co się z nią dzieje. Tel do weta, Baśke na ręce i w samochód. Dojechaliśmy- Baśka już po ataku, prawie normalna tylko na oczkach widać że takie za mgłą. Wetka mówi- może od leków, przyczyn może być wiele, może sie powtorzy może nie...nie wiadomo. Wrociliśmy do domu, kotka się tuliła, mruczała, znormalniała, ale oczy miała nie swoje- za mgłą. Bardzo bałam się nocy. Przebudziłam się ok 2, zajrzałam do Basi na kanape- siedziała z wielkimi gałami, spokojnie siedziała. Podchodze, a ona jakby w transie, jakby się zacięła. Dopóki nie poczuła dotyku jak ją głaskam jakby nie widziała ręki mojej która sie doniej zbliża. Zamruczała, ocknęła się. Poszłam spać. 30 czerwiec 6 rano. Wielkie walenie Baśki o podłoge, bieganie w kółko- mocny atak,6.05 kolejny atak, 6.15 kolejny... jeden za drugim, kończyła drgawki, miałknięcie,kolejne drgawki. Potem pół godziny spokoju-myśle przejdzie jej. Kotka leży, nieruchomo, nie reaguje, oczami nie mruga, widac po brzuszku ze oddycha. Taka jakby odłączona, w ataku ale słabiutkim, w jakimś zawieszeniu, odłączeniu. Myślałam odpocznie, wstanie. 6.50 chciała chyba wstać, coś zrobić, sparaliżowana w tyle, z głową trzesąćą, z tikami w oczach - szedł kolejny atak. Aż do 7.20 gdzie byłam już z nia u weta. Pół godziny ataku, ostrego z sikaniem, z bieganiem, charczeniem- dopóki niedostała relanium a potem luminal. Do domu. Potem 2 godziny wegetacji, leżenia bez ruchu, nie mrugania - wyschły przez o rogówki, nie robiła nic, zadnych oznak życia, tylko brzuszek sie poruszał i o 10 wizyta zeby zobaczyć jaka kici kondycja. 10.20 decyzja o uśpieniu. Możliwe że miała wylew, może guzy, teori jest wiele, może ta choroba kilka dni wcześniej to też już oznaka ukł. nerwowego. Zostało gdybanie i sie domyslanie. Była cudowna, dobrze że się już nie męczy