Strona 1 z 19

Padaczka u kotów.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 17:27
przez mirka_t
Po przeczytaniu tego wątku http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=73558 postanowiłam opisać swoje doświadczenia z padaczką.
Pierwsze miały miejsce z 31 grudnia 2006 na 1 stycznia 2007r. Niespełna 3 miesięczny wtedy Pako dostał 6 klasycznych ataków padaczki w kilkugodzinnych odstępach. Wcześniej kociak ten miewał jak przypuszczaliśmy z wetami silne kolki, po których był przed długi czas bezwładny. Teraz z perspektywy czasu podejrzewam, że były to również ataki padaczki tylko łagodniejsze. Pako przez miesiąc dostawał Luminal i ataki padaczki się nie powtórzyły. 22 czerwca zmarł w wyniku FIP.

Na początku marca tego roku natrafiłam na aukcję Allegro. Półtoraroczny „pers” do sprzedania za 150zł, bo kotka go nie zaakceptowała. Kot znajdował się w Bydgoszczy, nie był wykastrowany. Zdjęcie zamieszczone w aukcji pochodziło z ogłoszenia poprzednich opiekunów.
Obrazek

Nie wiem, co ciągnęło mnie do tego kota, ale go odkupiłam. U sprzedających był on od 2 tygodni i już podobno przytył. Miał kołtuny, przebarwione łapy no i nadal był chudy. Posiadał książeczkę zdrowia a w niej były 2 szczepienia i 1 odrobaczenie. Imię kocura Pusia. Później dowiedziałam się, że zamazane w książeczce dane osobowe opiekunów należały do jeszcze innych ludzi.
Przywiozłam Puśka do domu 5 marca po godz.19. Od razu rzucił się na jedzenie i nie zwracał zbytniej uwagi na koty i psa. Potem wyczesałam mu kołtuny. Po czesaniu wyglądał tak.

Obrazek Obrazek

Noc minęła dość spokojnie nie licząc kilku warknięć. Koło godz.10 Pusiek był dość nieprzychylnie nastawiony do kotów a nawet do mnie. Dużo krzyczał, gdy ktoś zbliżał się do niego i machał łapami. Zjadł jednak z apetytem całą saszetkę Hillsa a potem wskoczył na parapet i spoglądał przez okno. Godzinę później chował się pod zwisający z kanapy koc i zaczął się ślinić. Zabrałam go do weta. Wetka stwierdziła, że kot zabiedzony, ale gardło i język czyste, więc to zapewne stres. Pusiek dostał Lydium i witaminy w iniekcji. Według wetki dobrze by było podać Puśkowi łagodny środek uspakajający. W domu mam Stresnal i podałam Puśkowi 1 ml. Przygotowałam klatkę i zamknęłam go w niej, aby odizolować od kotów, na które ciągle warczał. Koło godz.16 zrobił się bezwładny, miał przyspieszony oddech, szeroko rozwarte źrenice i nadal się ślinił. Gdy macałam mu brzuch żeby sprawdzić na ile ma pełny pęcherz i czy nie jest zatkany zrobił kupę z twardych bobli. Wtedy się ucieszyłam, choć teraz wiem, że oznaczało to coś strasznego. Po godz.18 z racji tego, że stan Puśka się nie poprawiał poszłam do weta, ale bez kota. Opisałam wetce, co dzieje się z kotem i co mu podałam. Wetka nie poprosiła abym jednak przyniosła kota. Nadal obstawiała stres i osobniczą reakcję na Stresnal. W nocy miałam Puśka w łóżku. Położyłam go na podkładzie i przykryłam gdyż spadła mu temperatura do 37 stopni. Położyłam obok termofor. Koło godz.2 kot wyprężył się i zrobił na podkład kupę a potem wielkie siku. Znowu miałam nadzieję, ze to świadczy o poprawie. Z barku podkładów przeniosłam Puśka do klatki i przykryłam. Koło godz.5 nastąpił pierwszy atak padaczki. Po piątym ataku zadzwoniłam do Sfinks. Powiedziała, że tak częste ataki może przerwać Relsem. Najbliższy mnie wet przyjmuje od godz.10. Miałam nadzieję, że ataki ustaną i zacznie się leczenie zwłaszcza, że po szóstym ataku oczy Puśka zaczęły reagować zwężaniem się źrenicy i po tym ataku była najdłuższa przerwa. Niestety nastąpiły kolejne a 5 ostatnich ataków, które nastąpiły jeden po drugim bez przerwy Pusiek nie wytrzymał. Zmarł kilka minut po godz.8. W ciągu około 3 godz., miał 14 ataków padaczki. Nie wiem czy podanie Relsedu bądź Relanium uratowałoby Puśka. Nie wiem na jakim podłożu miał ataki gdyż nie poleciłam zrobienia sekcji. Nie wiem czy wcześniej miewał ataki. Nie znałam kota i przez to pierwsze objawy zostały zlekceważone. Być może ktoś kiedyś będzie bardziej czujny a jego kot silniejszy i dzięki szybkiej reakcji uda się wyprowadzić kota z ataków padaczki jak udało się wyprowadzić Fionkę http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=71778&start=0. Teraz wiem, że nie należy czekać, choć u niektórych kotów ataki mijają a późniejsze leczenie przynosi efekty.


Nagrałam początek szóstego ataku aby pokazać potem wetom, że Pusiek miał padaczkę i żeby podjęto właściwe leczenie. Padaczka.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 17:58
przez Prakseda
Bardzo mi przykro. Straszne przeżycia mialaś.

Podobno u młodych kotów padaczka może byc genetycna, u straszych zawsze jest wtórna. Przeżywałam dwa ataki u mojej najstarszej kotki. Miala je na tle zapalnia obwodowego układu nerwowego. Na szczęście od stycznia spokój.
Czytałam, że jak ataki są częste to trzeba szybko reagować.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 18:37
przez mirka_t
Właśnie szybka reakcja, lecz gdy kot ma częste ataki nie należy go ruszać i dokładać stresów. Do Pysi przyjechał wet i dostała leki, które nie pomogły. Od Sfinks wiem, że została odprawiona z kwitkiem, gdy szukała pomocy dla Fionki. Dopiero w innej lecznicy podano kotce Relsed. Zastanawia mnie czy jest możliwe zdiagnozowanie padaczki, gdy kot nagle stał się niespokojny, ślini się bądź ma dziwne tiki. Czy właściwa diagnoza w takich przypadkach jest tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności, bo wet dziwnych zachowań kota nie przypisał innym czynnikom. Czy można zapobiec atakom, jeśli zostały zauważone zwiastuny. Zapewne uzupełnię swoją apteczkę o Relsed.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 18:51
przez Prakseda
Ja mam od weta takie instrukcje.
Jak nadejdą pierwsze symptomy (niepokój, agresja, ślinienie) podać Luminal.
W razie znaczącego pogorszenia podać steryd (Dexaven mam awaryjnie w domu).

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 18:57
przez Anna61
...

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 19:06
przez mirka_t
Prakseda dobrze wiedzieć. Luminal jeszcze mam z ponad roczną gwarancją. Podałam Pusiowi po konsultacji ze Sfinks, ale to było o wiele za późno.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 19:59
przez Kicia_
Dobrze, że pojawił się ten wątek. W internecie nie ma informacji jak rozpoznać symptomy nadchodzącej choroby. Może jak zbierzemy swoje informacje, to uda się uratować jakieś kocie życie.

Teraz jak sobie tak siedzimy i gdybamy to wydaje nam się, że sygnały były, tylko ani my, ani lekarz nie rozpoznał ich. Pysia zawsze była nadpobudliwa, ale przypisywaliśmy to różnicy charakterów naszych kotków. Ponieważ zawsze bardzo wariowała i była bardzo żywa, to bieganie w te i nazad po pokoju było dla nas zachowaniem normalnym... dla Pysi.

Pierwszy symptom, który wydał nam się niepokojący pojawił się jesienią zeszłego roku. Pysia bez innych objawów miała wysunięty języczek i kapała jej ślinka. Była u weta, było podejrzenie infekcji gardła. Odrobaczyliśmy i mieliśmy obserwować jak to się rozwinie. Po kilku tygodniach przeszło samo. Ten języczek to ona miała wysunięty od małego, śmialiśmy się z tego, bo nadawał jej mordce taki głupkowaty wygląd. Języczek zostawał na wierzchu najczęściej jeśli w trakcie wylizywania coś ją nagle oderwało od tej czynności. Ja wiem, że innym kotom czasem też się to zdarza, ale dla niej to było bardzo charakterystyczne, bo zdarzało się to dość często.

Zdarzało się też, że dziwnie drżała jej warga. Wyglądało to jak tik nerwowy i pojawiało się jak coś ją zaskoczyło. Myśleliśmy, że jak odwraca głowę, to drażni sobie wibrysy i stąd ten ruch wargi. Może niepotrzebnie to zbagatelizowaliśmy.

Ostry stan zaczął się nagle i od razu był poważny. Pierwszy atak zauważyliśmy w sobotę wieczorem. Wyglądało to jak atak paniki - szeroko otwarte oczy z rozszerzonymi źrenicami, grzbiet wygięty w pałąk, sierść najeżona, bardzo obfity ślinotok. Myśleliśmy, że się czegoś przestraszyła, bo trwało to tylko chwilę. Potem wszystko wróciło do normy. Dopiero o 3 rano obudził nas straszny hałas. Myślałam, że koty znowu szaleją, nakryłam kołdrą głowę i próbowałam przeczekać, ale zaniepokoił mnie rytmiczny stukot i rozpaczliwe drapanie. Wyglądało to tak, jakby kot próbował na siłę przebić głową ścianę biegnąc w miejscu. Po wzięciu na ręce Pysia uspokoiła się, ale dłuższą chwilę dyszała bez ruchu, a serce biło jej jak oszalałe. Wtedy zaczęłam podejrzewać padaczkę.

Cały dzień był względny spokój. Koło 16 znowu usłyszeliśmy rumor. Pysia leżała w konwulsjach w kuwecie. W korytarzu była plama śliny i moczu, pewnie tam zaczął się atak. Potem było kilka tych łagodniejszych ataków bez konwulsji, które dość ładnie wyciszyć można łagodnie do niej mówiąc. O 20 powtórzył się atak z konwulsjami. Rozpoczęło się w ten sposób, że Pysia zastygła na ok. 10 sekund, oddała mocz, po czym wystartowała, obiegła cały pokój niemal po ścianach i wpadła do kuwety cała w konwulsjach. Zdecydowaliśmy wezwać lekarza do domu.

Lekarz podał jej mnóstwo zastrzyków rozluźniających, zwiotczających, witaminowych, kroplówę i głupiego jasia. Spała po tym praktycznie do poniedziałku wieczór, ale jeszcze do wtorku rano była nieco otumaniona. W każdym razie im bardziej leki odpuszczały, tym stan Pysi się pogarszał. Zanim otworzyli gabinety weterynaryjne o 10, stan z lekkimi drgawkami trwał praktycznie cały czas. Nie mogliśmy jej przewieźć, bo każda próba dotknięcia jej pogarszała jeszcze sytuację. Czekaliśmy na przyjazd weta do domu, a żeby jakoś ją wyciszyć spróbowaliśmy podać jej czopek Luminalu. Po tej próbie dostała takich konwulsji, że doszło do zatrzymania akcji serca. Reanimowaliśmy ją z 10 minut, ale nie udało się przywrócić oddechu.

Pewnie można było zrobić więcej, ale przebieg choroby był tak gwałtowny, że nie przeżyłaby podróży na żadne badanie, którego nie można by zrobić w domu. Nawet gdyby wet pobrał od niej krew do badania, to i tak nie doczekałaby wyników. Natomiast wcześniejsze symptomy nie były niepokojące na tyle, żeby męczyć zwierzaka serią badań. Trudno też oceniać weterynarzy negatywnie. Gdy przywozimy im zwierzęta, większość z kotów się ślini i zachowuje nietypowo, a opisy właścicieli nie zawsze bywają precyzyjne.

Zastanawiamy się teraz co można było zrobić. Czy ten pierwszy symptom ze ślinotokiem można było zinterpretować jako padaczkę i czy ktoś w ogóle by nam jakieś leki na padaczkę przepisał na podstawie tak niewyraźnych sygnałów? Czy w ogóle leczenie w przypadku Pysi by poskutkowało, czy tylko wydłużyło jej męczarnie?

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 20:16
przez mirka_t
Kicia_ po śmierci Pusia zadawałam sobie podobne pytania a nawet obwiniałam siebie za jego śmierć. Teraz dochodzę do wniosku, że padaczka jest chorobą bardzo podstępną i niestety nie zawsze da się zareagować w porę.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 20:32
przez sfinks
Padaczka jest objawem choroby, ktora zawsze jest wywolana przez cos. Nie ma choroby bez przyczyny. Przyczyna choroby jest albo wirus, bakteria, grzyby, pasozyty (grzyby zostaly zaliczone do pasozytow) albo czynnik zewnetrzny np uraz, poparzenie itp. Nawet zapalenie nerwu ktore wywolalo padaczke, tez jest objawem choroby - bo to zapalenie powstalo przez cos. Zawsze choroba powstaje przez cos. I jesli to cos uda sie odnalezc to cos, to mozemy miec nadzieje, ze dobierzemy odpowiednie leki. Leczenie objawow (w przypadku padaczki) jest tylko pierwsza pomoca.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 20:40
przez Kicia_
Czy w związku z tym "czymś" wywołującym takie objawy powinniśmy teraz zastosować jakąś profilaktykę u reszty naszych kotów? Czy po śmierci jednego z kotkó na padaczkę, reszta też może być zagrożona?

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 20:46
przez mirka_t
Tylko jak dojść do tego, na jaką chorobę zwierzę cierpi, jeśli pierwsze zaobserwowane przez opiekuna ataki padaczkowe są tak gwałtowne jak w przypadku Pusia czy Pysi. U Pysi leki nie powstrzymały ataków. U Fionki ataki padaczki wywołał tasiemiec jednak zapewne wiele kotów ma tasiemca jednak nie u wszystkich wywołuje on ataki padaczki.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 20:47
przez sfinks
Ale nikt nie odpowie na to pytanie, poniewaz nie znasz przyczyny powstania padaczki. I niestety wiekszosc kotow, psow umiera bez jej poznania. Przewaznie weci mowia o padaczce idopatycznej, czyli bez ustalenia przyczyny. U ludzi jest tak samo i na dodatek wiele padaczek jest lekoopornych, czytalam o dzieciach ktore maja po kilka atakow dziennie i nie ma skutecznych dla nich lekow.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 20:54
przez mirka_t
Po poznaniu faktów, o których pisze Sfinks i przypadku Pysi przestałam obwiniać siebie za śmierć Pusia. Mam nadzieję, że uwagi zawarte w tym wątku pomogą uratować choć jednego kota lub pomogą opiekunowi w pogodzeniu się z własną bezsilnością. Mam również nadzieję, że z czasem w wątku pojawią się posty, dzięki którym opiekunowie kotów nie będą bezsilni.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 21:00
przez Kicia_
Moja najstarsza Kicia miała strasznego tasiemca jak ją wzięłam do domu, "ziarenka ryżu" dosłownie wychodziły z niej cały czas. Odpukać - żyje sobie spokojnie 15 lat i nigdy żadnego ataku padaczki nie miała.

Pysia była odrobaczana regularnie. W jej przypadku postawiłabym na jakąś wrodzoną wadę układu nerwowego. Zdecydowaliśmy nie robić jej sekcji.

PostNapisane: Wto mar 18, 2008 21:10
przez sfinks
To dobrze ze tasiemiec z kici wychodzil. Z Fionki nic nie wychodzilo, nie wychodzilo tez nic w badaniach. I rodzenie tasiemca bylo dla jej oraganizmu strasznym, nadkocim wysilkiem.