JAK POMÓC KALEKIEJ BEZDOMNEJ KOTECZCE?Mati już w domku [*]

Muszę opowiedzieć historię koteczki, która ....stanęła na mojej drodze....przypadkowo..... taka kupka kociego nieszczęścia. I od tej chwili nie mogę przestać o niej myśleć...... nie mogę spać.....
A dzieje się to w Rzeszowie.
W ubiegłym tygodniu pojechałam na odległe ode mnie osiedle załatwić sprawę i.....spotkałam...taką kocią kupkę nieszczęścia. Kot kaleki, urwana tylna łapka, bieda niesamowita i bardzo miauczał. Nie wiedziałam co zrobić, zadzwoniłam na numer interwencyjny schroniska, który mam zapisany w komórce, bo z nerwów nie znalazłabym żadnego telefonu. Powiedziano mi, że za 10 minut ktoś przyjedzie. Stałam nad tym kotem, ale można było podejść do niego tylko na pewną odległość, nie za blisko. Dałam mu też chrupki, które zawsze noszę w torebce - jadł, ale musiałam mu podrzucić z odległości. Pan przyjechał faktycznie za 10 min., zadzwonił do mnie, ale ja nie bardzo umiałam określić, gdzie to dokładnie jest, bo zupełnie nie znam osiedla. W końcu z komórką przy uchu musiałam odejść od kota, żeby popilotować faceta. Kiedy za dosłownie chyba 2 min. wróciliśmy w to miejsce, kota już nie było. Przez godzinę oboje szukaliśmy, to rozległy teren - kota ani śladu. Głupio mi było, ale pan wypytał, czy ta rana świeża, czy leciała krew. Rana nie była świeża, widać że stara, no to powiedział, że kot w naturze sobie poradzi. Wróciłam do domu jak zbity pies i cały czas widziałam oczy tego kota. Nie spałam i postanowiłam, że na drugi dzień tam pojadę i sama będę szukać. Całą sobotę padał deszcz, więc nie pojechałam wściekła na pogodę, bo zdawałam sobie sprawę, że przy takiej pogodzie kot nie wyjdzie. Za to pojechałam w niedzielę rano, namówiwszy wcześniej sąsiadkę też kociarę. Obeszłyśmy cały teren, niedaleko jest blok, pod blokiem budka dla kotów, miska z mlekiem i biegają 2 kocie podrostki. Zapytałyśmy jakąś kobietę, która powiedziała nam, że tutaj koty karmi taka jedna pani doktor. Za blokiem jakaś stara szopa, dużo miejsca na kryjówki dla kotów. Kawałek dalej lecznica. Spotkałyśmy wreszcie chyba tę panią doktor, bo akurat karmiła koty pod blokiem.
Historia kota kaleki jest bardzo smutna, wręcz tragiczna......
Pani powiedziała, że to jest kotka, ma 7 lat (nie wygląda, pysio ma raczej młode, ale nie wiem), wypadek miała w tamtym roku, chyba złapała się w sidła i ratując się urwała kawałek łapki (wydaje mi się, że też jest wyrwana w stawie biodrowym). Wtedy kotce nikt nie pomógł, "wylizała się" sama. Pani obrazowo opisywała, jak to kość i wszystko było na wierzchu, a na moje pytanie, czy jej pomogła - powiedziała, że kotka nie pokazała się przez tydzień. W tym roku w Sylwestra kotka miała od petardy (Boże!!!!) uszkodzony policzek. To wtedy pani zamknęła ją w piwnicy i...dalej miała wylizać się sama (o, zgrozo!! lecznica jest za blokiem, a pani ponoć jest lekarzem). Kotka rodzi 2 razy w roku, pani bardzo zachwycała się, że rodzi śliczne kociaki - ale potem tych kociaków już nikt nie widzi ( nawiasem mówiąć, matka kotków, które pani karmi pod blokiem została zagryziona przez psy). Zostawiłam pani mój numer telefonu, żeby dała mi znać, jak kotka się pojawi. Ale nie wierzę, że w ogóle zadzwoni. Nie wiem, co zrobić, bardzo mi tej kotki żal, muszę jej pomóc, bo tam nikt jej nie pomógł przez te wszystkie lata. Do domu nie bardzo mogę wziąć, bo....te moje koty ostatnio ciągle chore.
W poniedziałek nie wytrzymałam i znowu tam pojechałam, zgarnąwszy wcześniej sąsiadkę, żeby było raźniej. Było już prawie ciemno. Spotkałyśmy koteńkę, biedaństwo niesamowite, taka malutka koteczka, bura ale wpadająca w rudy, pod bródką biała, a raczej szara - ale nie dałyśmy rady jej złapać. Nie jest całkiem dzika, ale można podejść do niej tylko na pewną odległość, jak za blisko to ucieka na tych trzech łapinkach. Nie chciałyśmy jej osaczać za bardzo, dałyśmy jeść, ładnie zjadła, ale pod samochodem. Ja nie mam doświadczenia z łapaniem dzikich kotów. Myślę, że gdyby przez jakiś czas ją karmić, to dałaby się złapać, ale dzisiaj już nie dałam rady tam pojechać przed nocą. Ja długo pracuję, a to jest daleko. A nawet gdybym ją złapała, to gdzie ją dam? Teraz już chyba nie mogłabym dać jej do schroniska - zresztą nie wiem, czy w ogóle by ją przyjęli, bo rana nie jest świeża.
Zastanawiałam się, czy założyć ten wątek, skoro koteczka nie jest złapana. Trzeba ją przede wszystkim wysterylizować, żeby nie rodziła więcej kolejnych kocich nieszczęść skazanych na pastwę psów. Ale co potem??? Jak jej pomóc???
Czy ktoś mógłby pokochać kaleką koteczkę, która już tyle wycierpiała????
Tyle cudów zdarzało się na tym forum. Może dla tej kupki kociego nieszczęścia też wydarzy się jakiś cud???
_________________
A dzieje się to w Rzeszowie.
W ubiegłym tygodniu pojechałam na odległe ode mnie osiedle załatwić sprawę i.....spotkałam...taką kocią kupkę nieszczęścia. Kot kaleki, urwana tylna łapka, bieda niesamowita i bardzo miauczał. Nie wiedziałam co zrobić, zadzwoniłam na numer interwencyjny schroniska, który mam zapisany w komórce, bo z nerwów nie znalazłabym żadnego telefonu. Powiedziano mi, że za 10 minut ktoś przyjedzie. Stałam nad tym kotem, ale można było podejść do niego tylko na pewną odległość, nie za blisko. Dałam mu też chrupki, które zawsze noszę w torebce - jadł, ale musiałam mu podrzucić z odległości. Pan przyjechał faktycznie za 10 min., zadzwonił do mnie, ale ja nie bardzo umiałam określić, gdzie to dokładnie jest, bo zupełnie nie znam osiedla. W końcu z komórką przy uchu musiałam odejść od kota, żeby popilotować faceta. Kiedy za dosłownie chyba 2 min. wróciliśmy w to miejsce, kota już nie było. Przez godzinę oboje szukaliśmy, to rozległy teren - kota ani śladu. Głupio mi było, ale pan wypytał, czy ta rana świeża, czy leciała krew. Rana nie była świeża, widać że stara, no to powiedział, że kot w naturze sobie poradzi. Wróciłam do domu jak zbity pies i cały czas widziałam oczy tego kota. Nie spałam i postanowiłam, że na drugi dzień tam pojadę i sama będę szukać. Całą sobotę padał deszcz, więc nie pojechałam wściekła na pogodę, bo zdawałam sobie sprawę, że przy takiej pogodzie kot nie wyjdzie. Za to pojechałam w niedzielę rano, namówiwszy wcześniej sąsiadkę też kociarę. Obeszłyśmy cały teren, niedaleko jest blok, pod blokiem budka dla kotów, miska z mlekiem i biegają 2 kocie podrostki. Zapytałyśmy jakąś kobietę, która powiedziała nam, że tutaj koty karmi taka jedna pani doktor. Za blokiem jakaś stara szopa, dużo miejsca na kryjówki dla kotów. Kawałek dalej lecznica. Spotkałyśmy wreszcie chyba tę panią doktor, bo akurat karmiła koty pod blokiem.
Historia kota kaleki jest bardzo smutna, wręcz tragiczna......
Pani powiedziała, że to jest kotka, ma 7 lat (nie wygląda, pysio ma raczej młode, ale nie wiem), wypadek miała w tamtym roku, chyba złapała się w sidła i ratując się urwała kawałek łapki (wydaje mi się, że też jest wyrwana w stawie biodrowym). Wtedy kotce nikt nie pomógł, "wylizała się" sama. Pani obrazowo opisywała, jak to kość i wszystko było na wierzchu, a na moje pytanie, czy jej pomogła - powiedziała, że kotka nie pokazała się przez tydzień. W tym roku w Sylwestra kotka miała od petardy (Boże!!!!) uszkodzony policzek. To wtedy pani zamknęła ją w piwnicy i...dalej miała wylizać się sama (o, zgrozo!! lecznica jest za blokiem, a pani ponoć jest lekarzem). Kotka rodzi 2 razy w roku, pani bardzo zachwycała się, że rodzi śliczne kociaki - ale potem tych kociaków już nikt nie widzi ( nawiasem mówiąć, matka kotków, które pani karmi pod blokiem została zagryziona przez psy). Zostawiłam pani mój numer telefonu, żeby dała mi znać, jak kotka się pojawi. Ale nie wierzę, że w ogóle zadzwoni. Nie wiem, co zrobić, bardzo mi tej kotki żal, muszę jej pomóc, bo tam nikt jej nie pomógł przez te wszystkie lata. Do domu nie bardzo mogę wziąć, bo....te moje koty ostatnio ciągle chore.
W poniedziałek nie wytrzymałam i znowu tam pojechałam, zgarnąwszy wcześniej sąsiadkę, żeby było raźniej. Było już prawie ciemno. Spotkałyśmy koteńkę, biedaństwo niesamowite, taka malutka koteczka, bura ale wpadająca w rudy, pod bródką biała, a raczej szara - ale nie dałyśmy rady jej złapać. Nie jest całkiem dzika, ale można podejść do niej tylko na pewną odległość, jak za blisko to ucieka na tych trzech łapinkach. Nie chciałyśmy jej osaczać za bardzo, dałyśmy jeść, ładnie zjadła, ale pod samochodem. Ja nie mam doświadczenia z łapaniem dzikich kotów. Myślę, że gdyby przez jakiś czas ją karmić, to dałaby się złapać, ale dzisiaj już nie dałam rady tam pojechać przed nocą. Ja długo pracuję, a to jest daleko. A nawet gdybym ją złapała, to gdzie ją dam? Teraz już chyba nie mogłabym dać jej do schroniska - zresztą nie wiem, czy w ogóle by ją przyjęli, bo rana nie jest świeża.
Zastanawiałam się, czy założyć ten wątek, skoro koteczka nie jest złapana. Trzeba ją przede wszystkim wysterylizować, żeby nie rodziła więcej kolejnych kocich nieszczęść skazanych na pastwę psów. Ale co potem??? Jak jej pomóc???
Czy ktoś mógłby pokochać kaleką koteczkę, która już tyle wycierpiała????
Tyle cudów zdarzało się na tym forum. Może dla tej kupki kociego nieszczęścia też wydarzy się jakiś cud???
_________________