Są to ok. trzy-czteromiesięczne kocurki. Brudne, zarobaczone, z chorymi oczami zostały przyniesione do schroniska z jakiejś piwnicy ? podwórka ? na pewno nie z domu. Widać było, że ktoś je karmił, bo nie były wychudzone, ale na tym się opieka kończyła. Być może opiekun (dokarmiacz?) widząc, że kocinki wyglądają coraz gorzej uznał, że lepiej im będzie w schronisku, że ktoś się nimi zajmie, że będą miały opiekę wetrynaryjną.
Wydaje się, że kocurki miały z człowiekiem kontakt raczej doraźny, więc oprócz leczenia wymagają też "dooswojenia". Z dwoma nie ma większego problemu, może wyrosną na super miziaki, może nie, ale na pewno będą niebawem kotami, które będą funkcjonować z człowiekiem jak typowe koty domowe - ufne, z przekonaniem, że ze strony człowieka nie grozi im nic złego. Będą się kleić bardziej lub mniej, albo wcale, ale na widok człowieka nie będą uciekać gdzie pieprz rośnie.
Niestety, trzeci z braciszków - Wojtuś - ludzi się boi, nie lubi, i robi wszystko by trzymać się od niech z daleka. Jeśli maluch jest w klatce (gdzie spędzają większość czasu) mogę go pogłaskać, pomiziać, choć bez większego zachwytu z jego strony. Wypuszczenie kocurka na mieszkanie na "rozprostowanie nóg" skutkuje tym, że mały owszem bawi się - zabawkami, z braciszkami i naszymi rezydentami. Przed nami panicznie wieje, żeby go z powrotem włożyć do klatki trzeba robić istne łapanki


Nie mam doświadczenia z takimi nieufnymi maluchami
