ja jestem raczkującym DT.
Na razie jedna całkowicie udana adopcja za mną, a drugiej adopcji pierwsze tygodnie i nasłuchuję z bijącym sercem wieści.
Jakoś gładko poszło. Rozmowa telefoniczna, osobista wizyta, przesyłanie informacji na temat przebytych chorób kotki, którą oddawałam, jej leczenia, dalszych wskazań i zaleceń lekarza, potem odbiór kici.
Ja nie miałam pojęcia "jak" rozmawiać, żeby wiedzieć, czy to jest dobry dom. Mówiłam szczerze bez owijania w bawełnę, że może być ciężko, mówiłam o swoich doświadczeniach, o tym, jakim kotem jest ta mała futrzasta istotka, której się przyglądali. Że wizyty u wetka trzeba niestety wpisać do swojego kalendarza, na co zwracać uwagę. Dla mnie nie było to kryterium jako takie - raczej dostarczenie kompletu informacji o kocie potencjalnemu opiekunowi. Nie na zasadzie zrażania do kota, czy do adopcji. Tylko na zasadzie podjęcia odpowiedzialnej decyzji. I nie jest to kryterium - tylko informacje ode mnie dla nowego domku. Jeśli potencjalny dom, mając komplet informacji zdecyduje się spróbować i przyjechać - drzwi stoją otworem. A podczas spotkania widać, czy ktoś realnie podchodzi do adopcji, czy to był całkowicie słomiany ogień, chwilowy kaprys (bo mi się w domu samemu nudzi), bo czyjeś dziecko chciało kotka do zabawy.
O wizycie przed i poadopcyjnej nie wspominałam do tej pory, bo pierwszy domek jest hen hen daleko (ale za to dostaję dokumentację zdjęciową, z której widać, jak dobrze się stało, bo kot ma tam naprawde dobrze
, a drugi domek sam zaproponował, że może przyjadę i odwiedzę... Nie chodziło o kontrolę - chodziło o ludzkie relacje. jeden ktoś opiekował się kotem przez bardzo trudny dla niego okres, a drugi ktoś odnalazł tego kota wśród tysiąca mu podobnych i przyjął do domu, jako poniekąd "członka rodziny". I chciał w jakiś sposób podziękować i pomóc temu pierwszemu zakończyć jakiś etap. Tak to odebrałam.
Dom faktycznie można skontrolować - tylko co to da skoro dom zabezpieczony a opiekun bez serca i nieodpowiedzialny? Dla mnie ważniejsze było to, co ma w głowie przyszły opiekun.
Życie zweryfikowało domek za mnie, bo kotka, którą oddawałam zachorowała tuż przed oddaniem jej. Była chwila niepewności, badania, kontrola, leczenie, ale domek okazał się fantastycznym domem i przyjął mimo wszystko (a może tym bardziej przez to, co na koniec sie wydarzyło). A wszystko w między czasie nabierało sensu, gdy rozmawialiśmy o tym, jak się szykowali na przybycie nowego kota, jak go poszukiwali, jakich informacji potrzebowali ode mnie na samym początku. Spodobał mi się ich zdrowy rozsądek i szczerość
Odnośnie wizyty poadopcyjnej - ja przygarnęłam jedną kotkę z Canis. Jak czytam powyższe posty to aż się dziwię że mi dali tego kota
A tak na serio - dostałam komplet informacji na temat umowy adopcyjnej. Dowiedziałam się o wizycie poadopcyjnej. przyjęłam do wiadomości. Może przez sekundę mnie to zaskoczyło, ale z drugiej strony nie czułam się źle z wiedzą, że ktoś przyjdzie zobaczyć jak ich dawny podopieczny się czuje w nowym otoczeniu. Bardziej podeszłam do tematu jako możliwości zadania jakichś dodatkowych pytań, gdyby pierwszy okres po adopcji był trudny - dla mnie taka wizyta byłaby szansą na zadawanie pytań, na poproszenie o pomoc i wyjaśnienie jakichś kocich zachowań, o pomoc w przystosowaniu mieszkania, gdyby coś było nie tak. Nie wiem... nie widziałam w tym chyba nic złego. raczej ich rozumiałam. może chodziło o sposób w jaki powiedzieli o tym, może byłam "naiwna" i nie brałam tego wszystkiego jako "szperanie" po moich kątach itp.
Potem trochę poczułam się oszukana, bo ze względu na pierwszego kota, szukałam drugiego kota, który byłby zdrowy w momencie adopcji. niestety nie był. Potem pół roku leczyłam oba. komplet informacji medycznych dostałam PO fakcie. Co mnie delikatnie mówiąc wkurzyło.
Ale tylko przez pierwszy miesiąc
Bo wtedy chodziłam od jednego wetka do drugiego szukając skutecznego leku. potem poszło z górki. I teraz się cieszę, że przebiegało to w tak dziwny sposób. Być może nie zdecydowałabym się na adopcję chorego kota. A tak nie miałam wyjścia
Przyjęłam do siebie, wypłakałam kilka nocy, wytuliłam i było dobrze
Tak więc z kryteriów które na razie brałam pod uwagę:
- to, na ile realnie ktoś podchodzi do adopcji kota
- to, na ile jest zdecydowany i na ile wie czego chce i czego oczekuje
- na ile jest świadomy konieczności opieki weterynaryjnej
- no i takie drobiazgi w kontakcie człowiek - kot (jak do niego podchodzi, jak się zachowuje w jego obecności, jak go głaszcze, no i jak kot na to wszystko reaguje)
- czy ma plan na wypadek wyjazdu, urlopu - co zrobić z kotem (i tu wchodzi wątek, jaki rodzina, czy najbliżsi mają stosunek do zwierząt)
- czy jest dojrzały emocjonalnie (to już pierwszy kontakt mailowy może zweryfikować
i czy jest odpowiedzialny (jak podchodzi do umawiania się na konkretną godzinę, czy rezygnuje ze spotkania w ostatniej chwili, jak opowiada o doświadczeniach z wczesniejszymi zwierzętami, jaki ma stosunek do sterylizacji/kastracji, zabezpieczania okien/balkonu lub świadomości jakie niebezpieczeństwa mogą na kota czuwać)
Nie musi znać wszystkich odpowiedzi
Wystarczy, że chce wiedzieć jak się kotem opiekować, że chce poszerzać swoja wiedzę, że jest otwarty (na pomysły, na ludzi, na zwierzęta, na nowe doświadczenia, na naukę).
jeśli jakiś domek gdzieś tam zostanie odrzucony z błędnych powodów - jakiś inny kot własnie dzięki temu zyska ten wlaśnie dom.
nic na siłę. w obie strony.