Podczytuję ten wątek już od kilku dni, fajnie, że powstał.
Ja nie mam takiego wielkiego doświadczenia w wyadoptowywaniu kotów jak większość z Was, ale w minionym roku znalazłam domy kilku kotom, które w większości miała na tymczasie moja znajoma (u mnie tylko były 2 maluchy jak dotąd).
Pierwsze, o co pytam to czy kandydat na domek miał już kotka, czy ma doświadczenie z kotami, itp. I tutaj połowa się wykrusza...Jak słyszę, tak, miałem, ale samochód zabił....to już jasne. Wtedy się jeszcze dopytuję, czy zamierza kota wypuszczać, to pada zwykle odpowiedź, że oczywiście, przecież jest ogród,...Czyli panu już podziękujemy.
Jeżeli odpowiedź mnie zadowoli to w przypadku kotów/kotek niekastrowanych pytam o stosunek do sterylek, czy zamierza kota wysterylizowac w odpowiednim wieku. Jak słyszę w słuchawce jakąś odpowiedź w stylu " A po co okaleczać zwierzę" to próbuję jeszcze tłuamczyć, że jest w błędzie, że sterylka zapobiega chorobom, itp. ale zwykle już się uprzedzam i rozmowa się nie klei....
Ostatnio zadzwoniła do mnie bardzo kulturalna pani, której spodobała się ta mała kicia z mojego podpisu...Pani powiedziała, że ma już rocznego kocurka i teraz chce dla niego koleżankę. Jak zapytałam o zabezpieczenia balkonu i okien, to pani śmiejąc się powiedziała, że to tylko drugie piętro i kot nie wypadł nigdy. Oczywiście pani wysłuchała mojego wykładu o znanych mi przypadkach "wypadnięć", itp. Uzgodniłam z panią, że wyślę jej linki do stron o zabezpieczeniach, żeby sobie poczytała, pomyślałam, że chociaż jej kot skorzysta...Pani miała po przeczytaniu przemyśleć sprawę i zadzwonić. W słuchawce cisza....i dobrze. Pani jednak nie pokazała klasy, bo nie raczyła odpisać i podziękować za te linki....
Powiem wprost. Nie cierpię oddawać kotów, i gdyby nie ograniczenia finansowe, lokalowe i "TŻ-owe" zatrzymałabym wszystkie.
A jeżeli chodzi o takie niestandardowe wymagania, to nie chciałabym oddać kota do domu nałogowych palaczy. Moi rodzice palą nałogowo od lat. Moja mama rok temu wzięła małą kotkę, którą znalazłam, ale po 3 miesiącach zmieniła zdanie i musiałam szukać jej domu, udało się szybko dzięki dziewczynom z Łodzi. Kicia tak śmierdziała dymem, że jak ją zawoziłam to aż mi było wstyd, że pomyślą, że kotka była w jakiejś melinie
Czytałam, że jak kot siedzi w zadymionym pomieszczeniu, to może miec astmę.
Nie wyobrażam sobie jednak, żeby jak ktoś zadzwoni w sprawie kota, pytać, czy jest palący....Trzeba to jakoś delikatnie wyczuć, najlepiej zawożąc kota osobiście. Jak dotąd, mam nadzieję, że żaden z wyadoptowanych przeze mnie kotów nie siedzi w oparach dymu...