» Pt lip 27, 2018 20:47
Re: Szpitalik u Madie //Żabie rozważania (?)
Szybki upadte, bo naprawdę się dużo dzieje.
Byliśmy w środę na kontroli ze zwierzami w Multiwecie. Rambo niestety ma nawrót zapalenia (i zatoki mu zapchało) więc dostał jeszcze raz convenię i steryd. Codziennie także "myjemy" zęby płynem i wacikiem.
Radek też dostał jeszcze raz antybiotyk bo mimo, że zęby wyglądają lepiej to łuki nadal są czerwone i doktor wolał nas zabezpieczyć, szczególnie, że najbliższe dwa tygodnie nikt z kotami do lekarza nie pójdzie (chyba, że będzie coś pilnego).
Ursus ma lekką poprawę, ale nadal mu rzęzi nad płucami. Kontynuujemy antybiotyk do 12 sierpnia, a potem kontrole zdjęcie płuc. Uszy ma chłopak juz zdrowe, ja widze także gigantyczną poprawę w zachowaniu. Zaczął się ruszać, bawi się z Rambo, zwiedza dom. Nie słychać go też kaszlącego.
Oprócz tego obaj panowie muszą dostawać fortiflorę (Radek ma przewlekle rzadką kupę, a w badaniach czysto) codziennie, co jest wyzwaniem, bo w żarciu nie ruszą, a Urusu ma dodatkowo inhalacje.
To tak z medycznego punktu widzenia, a co u nas?? Dziś np był dzień sądu...
Dziś np. Rambo znalazł na ogródku gniazdo trzmieli (małe) więc się na nim położył. Skąd to wiem? Otóż zmywam sobie naczynia i kątem oka widze że Rambo się kręci dookoła własnej osi i warczy. Podbiegłam (myślałam, że w głowę dostał...) i widzę że nie. Ale w jego brzuch były wbite 3 trzmiele żywe, a w łapę jeden i młody próbował je spłoszyć. Chwyciłam go i próbowałam zdjąć ale się średnio dało (gołą ręką...). Na szczęscie kot mądrzejszy niż ja wytarzał się w kamieniach ( nie mamy trawy w ogrodzie tylko na wzór japońskiego ogrodu otoczaki) i udało mu się pozbyć intruzów.
Widziałam, że go łapa bolała jeszcze, ale to było rano, a wszystko wygląda teraz normalnie. Gniazdo w bluszczu zalałam dwoma kubłami zimnej wody.
Drugą nieprzyjemną sprawą była dziś ucieczka Małgorzaty (Megi). Sytuację uratował Radek. Odkurzałam, kiedy Radosław zbiegł z góry jak tajfun i zaczął z furią drapać drzwi wejściowe. Myslę, sobie no co jest grane. A on dalej. Wyłączam odkurzacz ( w ogóle cud że kot zszedł bo sie odkurzacza boi jak ognia) patrzę za okno a tam MEGI. TAM, na DWORZE! a nie w domu. Wybiegłam (oczywiście głupia) więc kot czmychnął. Koniec końców znalazła się przerażona w ogródku sąsiadów. Zabrałam, posiusiała mnie w drodze do domu. Jak to sie stało? Sama zadawałam sobie to pytanie dziś wiele razy. odpowiedź jest jedna - wychodzacy elektryk (brak światła w łazience przez tydzień) musiał nie zauważyć że kot mu przemknął między nogami...Wypuszczał go mój brat więc...Pierwszy raz w życiu nam się cos takiego wydarzyło.
No i kulminacja wieczorem i żabi kłopot. Odkąd mamy zabezpieczony ogródek, to koty najczęściej cały dzień w nim przesiadują. Wieczorem zazwyczaj zaganiam je do domu, bo i ciemno i owdy wlatują. Idę sobie i słyszę warkot Rambo na Leję. Patrzę o co chodzi, a Rambo trzyma w pysku szamoczącą się ropuchę, a Leja próbuje mu ją zabrać. Moją ropuchę dodam. Ze 3 miesiące temu ledwo żywa malutka i pokryta wapnem/pyłem wtoczyła się do naszego ogrodku i prawie padła z braku wody. Od tamtego czasu codziennie ma wystawianą miskę z zimną wodą. Dawno jej już nie widziałam, ale jak widać żyje. Tylko urosła ze 3 razy. Rambo zlapany przeze mnie ją wypuścił i uciekła (cała), ale niestety odkad mamy gęste ogrodzenie ma tylko jednen przesmyk żeby się wymknąć kotom i była za wolna. Zastanawiam się co zrobić. Rano gdzies sie chowa, wychodzi nocą. Powinnam ją gdzies nad rzekę zawieść czy ma zostać tutaj i liczymy, że koty jej nie zjedzą??
edit: acha i Ursusowi pobraliśmy krew na PRC