Postanowiliśmy wyjechać na 4 dni. Daleko, za Augustów. To była pierwsza tak długa podróż Lorkota... W samochodzie jechała w transporterku, wiklinowym koszyczku, początkowo miau,miau,miauuuuu, MIAU!!!!!! A potem ten kot - ideał zasnął i budząc się rzadko, przespał całą drogę.....

Na miejscu przywitała naszego psa ( reszta rodziny była tam już wcześniej) głaskiem po nosie i traktorem:) Całe 3 pełne dni Lorkot pragnął wyjść na dwór bez smyczy ale próżne nadzieje...

Na smyczy Lorka stoi, wije się, by po paru minutach przejść ze dwa kroki, powić się, przejść, powić....

Wędrowała więc z nami na smyczy za moją pazuchą w ciasno zapiętym polarze

Tylko głowinka wystawała

Lorkot pijać zaczął herbatę. Wystarczyła szklanka lekko ostygła na stole, Lorkot, niczym Anglik, rozpoczynał celebrację picia

Lorkotowy pęd do samospalenia nie ma sobie równych. Podczas ogniska siedziała sobie DALEKO od ognia w koszyczku za kratką ale łapy wyciągała, basowała, by połapać iskierki...

A w nocy harce urządzała na Ptiamie ( all rights reserved

. Ptiam to guma rozciągnięta między pufą a koszyczkiem bądż przywiązana do dwóch sprzętów

Na gumie wisi szczur tudzież futrzana myszka. Wtedy Lorkot godzinami robi ptiam,ptiam,ptiam...

Jak mówi mój ojciec - jest Ptiam trzeba Ptiamać

A w drodze powrotnej postanowiła leżeć na tylniej półce samochodu i łapać uciekające kreski na jezdni

Zamieniła samochód w piaskownicę ( żwirownię?

) , wyrzucając tony żwiru dla zabawy

Absolutnie nie można było wspomnieć o siedzeniu w koszyczku! Koszyczkom mówimy Nie! I tak,szczęśliwie wróciliśmy do Łodzi... To była majówka
