przeszliśmy szczęśliwie inicjację działkową Fila (do podziwiania w Koterii...) pojechała z nami i wróciła
A po kolei - przerażeni bylismy koszmarnie - bo to pierwsza próba, działka ogrodzona w sposób zupełnie nie przeszkadzajacy kotu (żerdzie), 2 ogromne topole itd... Sama podróż była ogromnym stresem - kota w koszyku przez 2 godziny darła dzioba na 501 możliwych i niemozliwych sposobów, próby wyjęcia kończyły sie wielką chęcią a. zmiany biegów, b. pobawienia się kluczykami, bo tak fajnie dynadają, c. ciekwe co ten pan tak przydeptuje bez przerwy? Tak się nie udało, dojechaliśmy z sercami w plasterki ... Na działce przypieliśmy smycz i próbowalismy się męczyć z kotem na uwięzi, znudziło nam się szybko i postanowiliśmy pójść na żywioł, a żywiołowi w to graj! Ale pod jednym warunkiem - musimy być w zasięgu wzroku, słuchu lub węchu(?) kota - zbytnie oddalenie się (nasze lub kocie) powodowało natychmiastowe poszukiwanie - gdzie te dwunogi są? Ale to co najciekawsze i z czego jesteśmy najbardziej dumni - kociątko na każde nasze zawołanie przybiegało mówiło mraugh?! i po skonstatowaniu, że została zauważona leciało dalej w swoją stronę... Ale meldunek był! Bardzo, bardzo jesteśmy dumni z tej pierwszej wycieczki i z niecierpliwością czekamy na czwartek by znów wywieźć kota na łono natury A drogę powrotną kot spędził już całą na rękach.... (no z krótka przerwą na pobyt w KFC, bo tam musiała być w koszyczku)