Jak juz pisałam w innym wątku, nasza piwniczna kotka złapała sie , w końcu, do klatki i w piątek rano pojechała do kliniki.
Sterylizacja odbyła sie w Wielką Sobotę o 7 rano. Było 7 płodów.
Poniewaz kotka jest całkowicie dzika pobyt pooperacyjny był dla niej bardzo stresujący. Nie chciała nic jeść!
Że w sobote nie - to zrozumiałe, ale kitka nie tkneła jedzenia równiez w niedziele , poniedziałek i wtorek.
Wczoraj zadecydowałam aby zabrac ją z powrotem do piwnicy. Czwarty dzień po operacji.
Miałam do wybory trwałe uszkodzenie wątroby z niejedzenia w klinice albo mozliwość rozlizania szwów już na miejscu, w piwnicy.
Wybrałam to drugie modląc sie aby kotka nie zainteresowała się swoim brzuchem przez najbliższych kilka dni.
Gdy oddawano mi kicie zauwazyłam, że ma ona na łapce opatrunek po wkłuciu dozylnym: wata z plastrem.
Techniczna, która ją wydawała powiedziała, że kicia sobie to ładnie wygryzie. Lekarz, indagowany przeze mnie telefonicznie, powiedział to samo. Tymczasem ja mam przed oczami wizje martwicy, odparzeń i diabli jeszcze wiedzą czego.
Po cichu licze na to, że kotka , zamiast zajmowac się szwami na brzuchu, bedzie tarmosić opatrunek na łapce. O ponownym jej złapaniu do klatki i zdjęciu na siłę - mowy nie ma.
Czy mam się martwić dalej?
Jak to jest w przypadku wczesniej wypuszczanych dzikich kocic? Ciętych normalnym cięciem, oczywiście. I kto z Was ma doświadczenia obserwacyjne z pozbywania się przez kota opatrunków?