Do nie dawna zupełnie nie interesowałam się kotami, ani żadnymi innymi zwierzętami. Wiedziałam tylko, że wolę koty od psów, bo nie szczekają. I pewnie byłoby tak dalej, gdyby trzy tygodnie temu nie przyleciało z podwórka moje dziecko z krzykiem: "Mamuniu, mamuniu! Tam pod dwunastką ktoś wyrzucił takie dwa małe kotki. Takie śliczne. Musimy je wziąć, chociaż na parę dni. Mamuniu tak cię proszę, jak ich nie weźmiemy to one umrą."
Cóż było robić, poszłam zobaczyć o co chodzi... i w ten sposób zostałam kocią mamą


Kotki nazywają się: Pieszczoch (na pierwszym i drugim zdjęciu jest po prawej) i Tygrys. Na początku bardzo się od siebie różniły - Pieszczoch lubił się pieścić, ale też wszędzie potrafił wleźć, za to Tygrys dostojnie przechadzał się po podłodze. Teraz te różnice się zatarły - Tygrys nauczył się wspinania od Pieszczocha i tak jak on polubił pieszczoty. Jedno z ich ulubionych zajęć to włażenie na mnie po nogawce spodni i spanie na moich kolanach

No i to tyle właściwie. Na razie nie mam żadnych pytań, wyczytałam już wszystko co chciałam wiedzieć o żywieniu i innych rzeczach, byłam już kilka razy u weterynarza (miały różne choróbska kocioniemowlęce, ale poleczyliśmy), ale jak tylko będę miała kłopot nie omieszkam zwrócić się o radę.
No to się nagadałam. A miało być w skrócie. No ale cóż poradzę, że mogę o tych kotach cały czas mówić

