» Nie sie 05, 2018 21:57
Re: kot w samolocie?????
Witam,
Z kotem leciałam miesiąc temu (02.07.2018) z Krakowa do Helsinek lotem linii lotniczych Finnair. Za koci bilet zapłaciłam ok. 160 zł (co przy cenach tej linii jest niedużym kosztem). Ważne jest, aby stosunkowo wcześniej zadzwonić na infolinię linii lotniczych (tanie w ogóle nie dają możliwości przewożenia zwierząt ,a te droższe, mają swoje warunki) i zarezerwować zwierzakowi miejsce - u nas wchodziło tylko w grę na pokładzie pasażerskim, linia ta nie przewozi zwierząt o wadze poniżej 8 kg w luku. Nie często zdarza się też, że ktoś zwierzę przewozi, ale do rzeczy...
1,5 miesiąca przez wylotem udałam się do weterynarza na sczepienie przeciw wściekliźnie, wszczepienie chipu i założenie mu paszportu (koszt 180 zł). Dwa dni przed wylotem musieliśmy udać się jeszcze na badanie kliniczne, odrobaczenie i odpchlenie. Dodatkowo, tuż przed wyjazdem na lotnisko, pojechałam po "coś na uspokojenie", co nie było oczywiste, bo zwierzakowi nic silnego nie można podać, a to, co jest słabsze, działa też krócej. Ale kociak dostał pastę. Nasz Rysiu jest "ciężki", miałam spore obawy, czy przejdzie przez kontrolę. W dniu wylotu z transporterem, w którym w bocznej kieszeni było kilka rzeczy, ważył 8,8 kg (dopuszczalna waga 8 kg). Jednak Pani zadzwoniła do obsługi i dostałam zgodę na wejście na pokład (małe obłożenie lotu). Paszport zwierzęciu został sprawdzony, zadane standardowe pytania "czy jest zdrowy" i ruszyłam w stronę kontroli bezpieczeństwa. Zaznaczam, że kot w torbie transportowej miewał swoje fazy, od spokojnej - wtedy częstszej - po lekkie miauki. Był bardziej spokojny, gdy go niosłam, niż gdy kładłam go na podłodze - wtedy usilnie próbował wyjść. Zaskoczona gigantyczną kolejką do kontroli, poprosiłam obsługę lotniska, aby puścili mnie wcześniej, bo mam kocie towarzystwo, nie było z tym problemu, nie musiałam stać w tej kolejce. Leciałam z Ryśkiem sama, co było też pewnym wyzwaniem. Kot, niemniej , wzbudzał spore zainteresowanie i miłe reakcje, zostałam poinstruowana, że muszę odpiąć mu szelki i smycz, przy przejściu przez bramki mam go mieć na rękach. Nie wiem czy regulują to jakieś przepisy, ale celnik powiedział, że podczas przechodzenia z kotem, w razie zaświecenia bramki, kota od razu cofają. Gdy już przeszliśmy (Rysiek wtedy spokojny, działał lek), znalazłam ustronne miejsce, wyjęłam go z transportera, dałam wody, oczywiście nie chciał pić, ale co zdziwiło mnie najbardziej - położył się na torbie i nawet zaczął mruczeć. Weszliśmy do samolotu, wzbudzając zainteresowanie również stewardessy, na szczęście samolot był w połowie pełny, a ja dostałam miejsce na samym końcu, przede mną siedział jeden pasażer, a dookoła, kilka rzędów do przodu, było zupełnie pusto. Kot miał podczas podróży pozostawać cały czas pod moimi nogami. Tuż po starcie jednak widocznie środki przestały działać i kot zaczął lekko się "awanturować", niestety wykorzystał również to, że nie do końca zasunęłam zamek, zostawiając dosłownie maleńki odstęp, ale zwierzak potrafi wszystko wykorzystać:P wyszedł mi z transportera. Na szczęście już nie jest ani jakiś bardzo młody(5 lat), ani szalony, po prostu wyszedł przed następny rząd foteli, akurat spod nóg pana, który siedział przede mną. Jego mina była bezcenna ;D A Rysiek spokojnie czekał, aż wybawiciel - czyt. właściciel- przyjdzie go zabrać. Wielką sztuką było wsadzenie go z powrotem do transportera. Do końca drogi raczej drzemał zmęczony już po całym dniu. Do miejsca docelowego jechaliśmy jeszcze godzinę, która była ciężka, środek nocy, i kot próbujący się za wszelka cenę wydostać. Całość tego przedsięwzięcia, od wyjazdu z domu, do dotarcia do mieszkania to ok.5 h. Środki działały ok. 2,5 h.
Adaptacja - Rysiek, bardzo zżyty jest z ludźmi. To kot niewychodzący, którego 3,5 roku temu przygarnęliśmy z parkingu pod blokiem. Widać było, że to kot domowy, umiał załatwiać się do kuwety, wiedział, że na łóżku się śpi ;D Kiedy mój mąż rok temu wyjechał, po kocie od razu było widać, że jest smutny! A podobno to psy przywiązują się od właściciela - nic bardziej mylnego! W mieszkaniu otworzyłam transporter i pozwoliłam mu zwiedzić mieszkanie. Nie bał się, był zaciekawiony, co chwilę do nas podchodził z ogonem w górze, ocierał się o nogi. Noc przespał z nami w łóżku. Przez ok. 1 tydzień, kiedy wychodziliśmy z mieszkania (raczej rzadko i na krótko, zwykle byłam z nim cały czas), on od razu chował się po łóżko. Dla mnie takim wow było, kiedy po nocce wrócił mąż, a kot bał się przekręcania klucza w drzwiach i mimo, że byłam obok niego, on uciekł pod łóżko. Po tygodniu zaczął mniej się bać, ale nadal czuł się nieswojo. Trwało to kolejny tydzień, po którym całkowicie się zadomowił, łącznie z jego obłędnym spaniem na plecach z brzuchem do góry, a to podobno dowód na całkowite poczucie bezpieczeństwa kota.
Jednak mieszkanie też mamy stosunkowo ciche, dobre wyciszenie sprawia, że praktycznie nie słychać sąsiadów, co wydaje mi się, bardzo pomogło. Wydaje mi się, że była to dobra decyzja, żeby kota zabrać ze sobą. Gorzej by zniósł rozłąkę, a co za tym idzie - całe dnie w samotności, niż drogę. Poza tym, widać po kocie, że dobrze mu jest, nie ucierpiał na podróży. Niestety, prawdopodobnie raz w roku będzie musiał odbyć podróż samolotem, gdyż na święta nie będziemy mieli go z kim zostawić, ale na razie o tym nie myślę.