Lori - panna od schabowych/zdjęcia str. 2

Witajcie
Chciałabym przedstawić wam pewnego małego, wściekłego potwora, który to dnia trzynastego maja zamieszkał w moim domu.
Lori - bo tak nazywa się ów potwór - ma około dwóch i pół miesiąca i jest śmieszną, włochatą kulką z charakterem. Nikt tak dobrze jak ona nie potrafi kochać właścicieli, swą miłość przy tym okazując w drapaniu, podgryzaniu i przeżuwaniu - w efekcie czego obecnie moje dłonie przypominają kotlet schabowy przed usmażeniem. Ale również nikt, absolutnie nikt, nie potrafi tak pięknie bulgotać, kiedy to egoistycznie umości się na człeku, w najmniej wygodnej dla niego pozycji. Warto również dodać, że nosowe całuski Lori budzące mnie co rano, przyprawiają o zawrót głowy i temu podobne. A i apetytu można jej pozazdrościć. Nie zdążę nawet nasypać do miseczki jedzenia, a już żądny pokarmu jęzor oblizuje jej brzegi. I nawet u weterynarza bywa łaskawie grzeczna, kiedy to daje wyczyścić sobie kosmicznie brudne uszy - które, swoją drogą, w piątek będą przeglądane w sprawie pana Świerzba.
Ogólnie rzecz biorąc - z południa Polski przez przeszło osiem godzin jazdy samochodem, przyjechała do mnie maleńka kotka, uratowana przed wywozem na „wczasy” do laboratorium.


Chciałabym przedstawić wam pewnego małego, wściekłego potwora, który to dnia trzynastego maja zamieszkał w moim domu.
Lori - bo tak nazywa się ów potwór - ma około dwóch i pół miesiąca i jest śmieszną, włochatą kulką z charakterem. Nikt tak dobrze jak ona nie potrafi kochać właścicieli, swą miłość przy tym okazując w drapaniu, podgryzaniu i przeżuwaniu - w efekcie czego obecnie moje dłonie przypominają kotlet schabowy przed usmażeniem. Ale również nikt, absolutnie nikt, nie potrafi tak pięknie bulgotać, kiedy to egoistycznie umości się na człeku, w najmniej wygodnej dla niego pozycji. Warto również dodać, że nosowe całuski Lori budzące mnie co rano, przyprawiają o zawrót głowy i temu podobne. A i apetytu można jej pozazdrościć. Nie zdążę nawet nasypać do miseczki jedzenia, a już żądny pokarmu jęzor oblizuje jej brzegi. I nawet u weterynarza bywa łaskawie grzeczna, kiedy to daje wyczyścić sobie kosmicznie brudne uszy - które, swoją drogą, w piątek będą przeglądane w sprawie pana Świerzba.
Ogólnie rzecz biorąc - z południa Polski przez przeszło osiem godzin jazdy samochodem, przyjechała do mnie maleńka kotka, uratowana przed wywozem na „wczasy” do laboratorium.




