Już wspomniałam o tym w wątku o kalendarzu imion.
Stało sie to, czego zaczęłam sie obawiać po tym jak kicia miała "argresywne dni". Kilka razy zajrzałam jej pod ogonek i... hm... chyba cos tu nie gra.
W piatek byłam na szczepieniu i odrobaczaniu u weta. Założyłam książeczke zdrowia i przezornie poprosiłam w rejestracji, by nie wpisywac jeszcze imienia.
Wet rozwiał moje watpliwosci orzekając stuprocentową kocurkowatosć.
Eh... Popatrzyłam kocieciu głeboko w oczy i powiedziałam mu to wyrażnie: No to masz przechlapane!
Zmiana imienia to nie lada problem. Frida było imieniem doskonałym, wybranym spośród wielu z mojej prywatnej listy kompletowanej od dnia narodzin kociaczka (ponad 50 imion). Prawie same dla dziewczynek.
Dla chłopców mialam tylko: Toth, Seth, Gomez, Igor, Lestat, Arszenik, Cyjanek, Roderick.
Zadne nie pasujące do czarnego kocięcia w białych skarpetkach. Wymawiałam te imiona na głos patrząc sie mu w slepka, a on tylko odwracał wzrok z dezaprobatą.
- A co powiesz na Merrick? To imie bodajze wampira z ksiażki Anne Rice. Koteczek na dżwiek imienia podniósl łepek... Czyli blisko.
Ale zaraz staneła mi przed oczami wizja jak literuję owo osobliwe imie weterynarzom i uczę ich jak powinno sie je akcentowac.
Ok. W takim razie Eric, jak bohater mojego ukochanego filmu "Kruk" (Eric Draven). I chyba sie przyjęło.
Mama troche bojkotuje mój pomysł i czasem zawoła kota Fridek, Frido, Fredek, Frodo, Freddie, Fryderyku... Brrr...
Z całym szacunkiem dla twórczosci Tolkiena - Frodo za zadne sssskarby! Już wolołabym nazwać go Narsil. Freddie... Eh... Uwielbiam Mercurego, ale marzyłam o poważniejszym imieniu dla swojego kota...
Eric jest w sam raz. W końcu sie przyzwyczaimy. I ja i kocurzasty.