Widze ze wyszlam niemal na Forumowego potwora zaczynajac ten watek
. Jednak nadal trwam przy swoim zdaniu.
Jesli chodzi o usypianie wlasnych zwierzat chorych na ciezkie przypadlosci - to uwazam ze kazdy wlasciciel sam musi podjac ta decyzje - sluchajac tego co mowi mu lekarz prowadzacy zwierze - jesli mu ufaja. Czesto ludzie czekaja zbyt dlugo mimo iz zwierze jawnie sie meczy - bo maja nadzieje ze bedzie lepiej lub... boja sie podjecia tej ostatecznej decyzji.
Przesiadujac u znajomego weta w gabinecie wielokrotnie byla swiadkiem przynoszenia zwierzat w stanie terminalnym na kroplowki - bo wlasciciele nie mogli zdobyc sie na poddanie...
Pamietam jak powoli odchodzila moja suczka z powodu niewydolnosci serca, miala tez nowotwory sutek. Byla coraz slabsza, leczenie juz nic nie dawalo, mimo konskich dawek lekow. A ja mialam nadzieje ze ona po prostu rano sie nie obudzi - ze nie bede musiala patrzec na jej umieranie z reki lekarza. To bylo bardzo egoistyczne podjescie, bo jej "samodzielna" smierc moglaby byc bolesna - np. przez uduszenie w chwili gdy nikogo by nie bylo w domu.
Odeszla bardzo spokojnie, wtulajac sie w nas i lizac po rece ukochanego weta ktory robil jej zastrzyk. Mimo iz dzien jej smierci powinien byc dla mnie straszny - ja wspominam go bardzo spokojnie i bez zadnych przykrych emocji. Po prostu w tym momencie psica ktora byla z nami 17 lat przestala cierpiec i odeszla z godnoscia.
Znacznie gorsze wspomnienia mam z moim kroliczkiemToffi'm - czekalam zbyt dlugo i nie moge sobie tego darowac - ze przez moje rozterki cierpial a te dni dluzej - choc wiedzialam ze odwlekam tylko to co nieuniknione...
Czasem serce mowi ze juz nadszedl czas. A ja mu teraz ufam. I jestem pewna - w stosunku do siebie - swoich decyzji, choc czasem serce naprawde boli....
Przepraszam - nie chcialam rozpetywac wojny i spowodowac jakichs nieporozumien miedzy Wami tym watkiem... Nie o to mi chodzilo...