Długa droga do Domu...

Postanowiłam założyć nowy wątek właściwie z myślą o sobie samej. Mam jednak nadzieję, że może moje doświadczenia przydadzą się komuś. Może rozbawią lub sprowokują do przemyśleń?
Dlaczego taki tytuł? Cóż, dziś wiem, że nie ma Domu bez szczęśliwego, mruczącego futerka.
Od dziecka wychowywałam się z psami. Dla Rodzicieli pies był przewidywalny, stosunkowo prosty w prowadzeniu i przede wszystkim udomowiony. Miałam kundelka i charty polskie, owczarka niemieckiego i w końcu jeszcze jednego kundelka. Kochałam wszystkie psy. Kochałam rybki, żółwia błotnego, patyczaki a nawet szczurka. Czasem w moich marzeniach pojawiał się kot, jednak te myśli szybko się rozpływały we mgle.
Dorosłam, wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. Mój syn okazał się alergikiem. Myślałam, że już nigdy nie będę miała żadnego zwierza w domu. Los jednak okazał się łaskawy. Po dość długim i intensywnym leczeniu metodami w Polsce uznanymi za niekonwencjonalne, odczuliłam synka. Po pewnym czasie w domu zjawił się króliczek – pół miniaturka. Piękna była nasza Puszka (Konserwa); grafitowa z olbrzymim kołnierzem i błękitnymi oczyma. Oczka były niesamowite! Piękne i chore. Bez źrenic i zmętniałe... Puszka była z nami zaledwie dwa lata.
Po pewnym czasie, dzieci strasznie zaczęły mnie molestować o zwierzaka. Pierwsza moja myśl to pies, jednak córkę kiedyś psiur jeden ostro wystraszył, więc pies odpadł w zalążku myśli. Więc co? Nie! No przecież nic nie wiem o kotach! Kotek... Kiciuś... Mruczuś...
Zagrzebałam się w necie na wiele dni. Szukałam stron, stronek i blogów. Chłonęłam wiedzę jak gąbka. Kiedy już nasyciłam się, jak mi się wydawało, w stopniu dostatecznym - wlazłam na Allegro i zaczęłam szukać kociej kuleczki...
Dlaczego taki tytuł? Cóż, dziś wiem, że nie ma Domu bez szczęśliwego, mruczącego futerka.

Od dziecka wychowywałam się z psami. Dla Rodzicieli pies był przewidywalny, stosunkowo prosty w prowadzeniu i przede wszystkim udomowiony. Miałam kundelka i charty polskie, owczarka niemieckiego i w końcu jeszcze jednego kundelka. Kochałam wszystkie psy. Kochałam rybki, żółwia błotnego, patyczaki a nawet szczurka. Czasem w moich marzeniach pojawiał się kot, jednak te myśli szybko się rozpływały we mgle.
Dorosłam, wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. Mój syn okazał się alergikiem. Myślałam, że już nigdy nie będę miała żadnego zwierza w domu. Los jednak okazał się łaskawy. Po dość długim i intensywnym leczeniu metodami w Polsce uznanymi za niekonwencjonalne, odczuliłam synka. Po pewnym czasie w domu zjawił się króliczek – pół miniaturka. Piękna była nasza Puszka (Konserwa); grafitowa z olbrzymim kołnierzem i błękitnymi oczyma. Oczka były niesamowite! Piękne i chore. Bez źrenic i zmętniałe... Puszka była z nami zaledwie dwa lata.
Po pewnym czasie, dzieci strasznie zaczęły mnie molestować o zwierzaka. Pierwsza moja myśl to pies, jednak córkę kiedyś psiur jeden ostro wystraszył, więc pies odpadł w zalążku myśli. Więc co? Nie! No przecież nic nie wiem o kotach! Kotek... Kiciuś... Mruczuś...
Zagrzebałam się w necie na wiele dni. Szukałam stron, stronek i blogów. Chłonęłam wiedzę jak gąbka. Kiedy już nasyciłam się, jak mi się wydawało, w stopniu dostatecznym - wlazłam na Allegro i zaczęłam szukać kociej kuleczki...