A więc tak:
kot złapany, jest w lecznicy, został na noc bo rano będą dwie wetki i wtedy będą mogły się nim porządnie zająć. Biedulinek był tak zestresowany, że nie zadziałał głupi jasiu. Zdjęłyśmy mu tylko obrożę (wetka miała problemy z przecięciem i prawie pół cycka mi przy okazji urąbała)pod łapką obroża była cała taka rozleziona, rozmoknięta i wtedy dopier był smród! Jak trzymałam go do zastrzyku za szyjkę, to rękę włożyłam w żywe mięso z ropą- do tej pory śmierdzą mi ręce i ubranie. Poryczałyśmy się obie, wg jej słów kot chodzi tak już kilka miesięcy. Nie dałyśmy rady zajrzeć pod spód kota, bo się nie dał, ale jak go trzymałam to całe pod łapką to gołe mięso, zaropiałe i nie mam pewności czy mu ręki pod skórę nie włożyłam. Wetka powiedziała że sama się niczego nie podejmuje, muszą być dwie osoby żeby cokolwiek zrobić, zbadać, oczyścić ranę i prawdopodobnie pozszywać. Nie wiadomo jak duża jest to rana, ale tak na maca wg mnie to pół kota... Powiedziała żeby również przygotować się na możliwość uśpienia, bo może być nie do odratowania, gangrena itp. Tak mi go szkoda

Pytałam gdzie go przetrzymać- więc na razie będzie w lecznicy, jak zapytałam czy wziąć go do domu do łazienki powiedziała: ABSOLUTNIE NIE! ze względu na domowe koty bo nie wiadomo czym rana jest zakażona. A poza tym wierzciemi że śmierdzi okropnie, nie do wytrzymania. Niestety muszę się liczyć również z moją rodziną więc jedyne co mam mu w tej chwili do zaoferowania to piwnica, sucha, bez przeciągów, w miarę ciepła, ale ciemna, no i nie mam odpowiedniej klatki (czy ktoś może ma wystawową?) ale to później będę o tym myśleć, na razie czekam na info co z kotem.
Aha, zdjęcia może będą, bo poprosiłam ją żeby zrobiła podczas zabiegu samej ranie jak to wygląda (ku przestrodze forumowiczów) i zostawiłam aparat.