wczoraj dwoje z mojej trojki zostało zaszczepione: pies i Pyza. Tygrys juz sie nie załapał, bo mam tylko jeden transporterek, a zresztą nie zaryzykowałabym przeowżenia tak płachliwego kota w takiej asyscie.
I co mnie ucieszyło to rakcja Pyzy na przewożenie. Zawsze było mase narzekania, marudzenia, a to za ciasno a to za gorąco, a to wypusc mnie albo ja bedę prowadzić. a teraz nic. Nawet nie próbowała sie wydostac z koszyka. Kiedy wsiedlismy do samochodu zapyatała tylko gdzie jedziemy (mruuu?) odpowiedziałam do Małgoski, poszczepic was. I całą droge miałam spokój. W gabinecie spokojnie czekała na stole na swoja kolej, rozglądała sie takimi madrym spokojnym spojrzeniem ajkby wiedziała gdzie jest i po co i akceptowała to. Nawet nie musialam jej trzymac, wystarczyło, że głaskałam ja po główce. Po szczepiniu włożyłam ją do koszyczka i nawet nie musiałam zamykać wieczka. Pies znosi szczepienia ze spokojem, trzeba mu tylko powiedziec, że jest dzielnym facetem i potem poklepac po głowie.
I az mi skórra cierpnie na karku jak sobie pomysle, ze w piątek czeka mnie powtórka z Tygrysa.
Poprzednio nie było tak zle, ale boje sie okropnie. Bo kim jak kim, ale Pyza to on nie jest, to typowy facet, histeryk, co na widok igły mdleje.