Poznałam kotecka...wchodzę do jego samotni, patrzę, koteczek, malutki, może góra 2 miesiące siedzi sobie tyłem do mnie i wtraja jedzono...kiciam, kocię sie odwraca, patrzę a tu zamiast oczu 2 sklejone opuchnięte teleskopy...!!

Przemyłam i chyba mu się podobało(może swędziało?) bo jednym, gorszym oczkiem miział się o ten wacik...po kilku minutach namaczania oczka powoli się zaczęły rozklejać...nie wyglądają fajnie, jedno jest mocno opuchnięte i trochę wystające, drugiego w zasadzie nie widać, bo zasłania je galaretowata, rozpulchniona do granic możliwości spojówka...nosek zaropiały, kocio strasznie fluka...dzis był pan wet i maluszek dostał kolejny zestaw leków, a przez kolejne 2 dni TŻ ma robic maluchowi kuj...
Troche sie bałam o te oczka ale wet zapewnia że wszystko z nimi będzie dobrze...martwi mnie tylko ze maluch dziś dostał rozwolnienia...
Co ciekawe mimo że na bank jest kotem dzikiej mamy, dobrze wie do czego służy kuweta...daje sobie bieduliństwo wszystko robić, na kolankach szybciutko włącza motorek i zadziera łepek patrząc na człowieka tymi ledwo widzącymi oczętami...Kiedy wczodzę do niego na zabiegi biegnie do mnie na oślep miuakoląc sobie nieśmiało...a przeciez poznał mnie dopiero wczoraj...chyba niunio wie że chcemy mu pomóc...Kocio dostał robocze imię Dieselek ( że taki zaropiały...

) ale chyba tak zostanie. Maluch jest chudziutki ale ma śliczną, ciemnoczekoladową sierść i nawet dosyć błyszczącą jak na jego stan... Tak sie tylko zastanawiam czy nie powinnam mu jeszcze czegos zakraplać do oczek, przemywam je narazie świetlikiem bo to było pierwsze co mi przyszło do głowy jak jechałam do TZ-ta a wet mówi że można ale niekoniecznie...
A to biedny maluszek:
Jego prawe oczko wydaje sie większe a to co sie świeci w lewym to niestety nie gałka oczna tylko śluzówka która kompletnie zasłoniła oczko...

(