No to się melduję z Mrówką..
Mrówkę znalazłam jesienią 2004 roku w piwnicy mojego domu.. Sama do mnie wyszła przez piwniczne okienko.. mało tego, pokazała mi trójkę małych dzikich krówek.. miały wtedy jakieś trzy miesiące..
Widać było, że prosi o pomoc.. Zaczęłam ją dokarmiać w piwnicy, maluchy na sam dźwięk ludzkich kroków wiały w popłochu.. A Mrówka czekała na swój posiłek..
Znalazłam też sąsiadów, którzy dokarmiali całe krówkowe stadko i dowiedziałam się przy okazji, że kicie raczej nie są dobrze widziane w piwnicy..
Przy dokarmianiu mamusi pomacałam brzuszek i wystraszyłam się, że krówkowe stadko ma duże szanse na zwiększenie pogłowia.. Wobec tego mamusia została złapana na sterylkę a maluchy musiały zostać same..
Po sterylce mamusia zamieszkała u mnie z opcją szukania domku..
no i maluchom też usiłowałam coś znaleźć.. Jeden pojechał do Poznania i nie wiem co się z nim teraz dzieje.. Corse pisała, że wszystko jest ok.. Drugi trafił do sąsiadów-karmicieli.. A trzecia - najmniejsza do mnie - to moja Pysia..
Po jakimś czasie dowiedziałam się, że drugi maluch jest za TM.. Nie jadł bardzo długo, płakał z bólu, podobno miał straszne wrzody w pyszczku.. i sąsiedzi zdecydowali o uśpieniu..
Pewnie jakbym dowiedziała się o tym wcześniej to kicia może jeszcze by żyła..
Ale moi sąsiedzi twierdzą, że żaden lekarz kotu nie pomoże..
Niedługo później poczułam dość nieprzyjemny zapaszek z pysia Mrówki, zobaczyłam jej prawie wstręt do jedzenia i pamiętając historię jej dziecka, poleciałam do weta.. No i diagnoza mnie troszkę powaliła.. Stwierdzono plazmocytarne zapalenie jamy ustnej.. jak mi powiedziano jest to choroba autoagresywna, podobno genetyczna (nie wiem jak jest rzeczywiście, powtarzam to co usłyszałam) i nie ma na nią lekarstwa.. można jedynie łagodzić jej skutki zastrzykami sterydowymi.. Rzeczywiście, po zastrzyku Mrówka dość szybko zaczęła znowu jeść.. Ale, że dawki sterydów trzeba podawać coraz częściej, oczywiście jest to nieobojętne dla wątroby.. A jak już nie będzie reagować na sterydy to pozostaje tylko jedno, ostateczne rozwiązanie..
Można ewentualnie wyrwać kotce zęby ale to może wcale nie pomóc.. Wizja bezzębnego kota i jego uśpienie załamały mnie kompletnie..
Oczywiście od weta wróciłam przerażona i napisałam o wszystkim na forum..
No i pod wpływem wszystkich forumowych wypowiedzi, szczególnie Beliowen i zuzy, która ma kicię z takim samym problemem, nabrałam nieco nadziei..
Mrówka dostała w sumie chyba cztery albo pięć zastrzyków sterydowych, bo jakoś nie mogłam zdecydować się na pozbawienie jej zębów.. i pewnie trwałoby to jeszcze dłużej, bo badania krwi pokazywały, że z wątrobą nie jest źle.. ale jakiś czas temu Mrówce przyplątał się odczyn po jakimś antybiotyku.. bardzo brzydka gula między łopatkami.. strasznie ją to swędziało i w rezultacie zrobiła sobie ogromny łysy placek dookoła krwawego guza.. No i wet zdecydował, że trzeba pobrać wycinek do badań histopatologicznych..
Na Białobrzeskiej trafiłam na świetnego chirurga – dr Żurańską, która obejrzała to moje kocie nieszczęście i stwierdziła, że łysy placek na razie zostawimy, tylko lekko się oczyści i jak się bedzie powiększało to po siedmiu dniach działamy.. a teraz, skoro już kota przyniosłam to zrobimy ząbki..
i właściwie postawiła mnie prawie przed faktem dokonanym..
Byłam oczywiście przy usypianiu Mrówki do zabiegu i wreszcie miałam okazję zobaczyć co też to moje piwniczne futerko ma w pysiu.. Zęby, a właściwie dziąsła były w tragicznym stanie, czerwone, opuchnięte.. żeby też nie miały śnieżnej bieli.. A zapaszek.. nosorożca by chyba zabił..
A przy dotykaniu dziąseł, już prawie uśpionej Mrówki, jeszcze płakała z bólu..
Po zabiegu dostałam kicię już wybudzoną, ale jeszcze lekko oszołominą.. Pani doktor powiedziała, że na razie dać pić i nie zmuszać do jedzenia.. i raczej mokre..
Zaniosłam Mrówkę do domu.. Po kilku godzinach, chyba to było śniadanko następnego dnia, ale głowy nie dam, moje biedne kicię wszamało bez problemu całą michę suchego.. aż jej się uszy trzęsły..
i jak dotąd radzi sobie wspaniale, chociaż nie ma ani jednego zęba trzonowego i kilku przednich.. Za to zostały jej wszystkie cztery kły..
A łysy placek zagoił się i zarósł sam a po guli nie ma najmniejszego śladu..
Cały czas obserwuję też Pyśkę, skoro to ma być choroba o podłożu genetycznym, i jak na razie u Pysi w pysiu wszystko jest w porządku..
O rany.. ale mi się wypracowanie napisało.. przepraszam wszystkich czytających..