Muszę pomóc dobremu człowiekowi. Nieśmiała wraca :(

Muszę pomóc dobremu człowiekowi. I ośmiu kotom...
Piszę do Was, bo potrzebuję pomocy i wsparcia w rozwiązaniu jednej sprawy, która nabrzmiała przez ostatnie miesiące i bardzo boję się, że niedługo ten wrzód pęknie...
DAWNO TEMU...
Sprawa dotyczy pewnej pani karmicielki, którą poznałam na zupełnym początku mojej tak zwanej „przygody z kotami” (zaiste, emocjonujące to czasem potrafi być bardzo, więc to określenie pasuje jak najbardziej). Wtedy spotkałam ją w mojej lecznicy i czekając w kilometrowej kolejce zgadałyśmy się, że pomoże mi zrobić coś o czym od dawna wtedy marzyłam – wykastrować 3 podwórzowe kotki rodziców mojego TZa, które dawały w sumie do 30 kociąt co roku. Pani zaoferowała mi przechowanie dla kotek po zabiegu w klatkach w swoim mikro-azylku. Dzięki temu w przeciągu 2 miesięcy zakończyłam odwieczne mnożenie się kotów u moich „niedoszłych teściów”, pokazałam im i ich sąsiadom (to mała miejscowość, więc wiecie jakie przekonania się zdarzają), że kot po kastracji żyje, łowi, dobrze wygląda. Gdyby nie ta pani byłoby to bardzo ciężkie lub wręcz niemożliwe (był to czas gdy ponad pół roku chorowała moja Hiena nie mogłam nic brać do domu).
Od tego czasu w pewien sposób, czasem bardziej, czasem mniej ścisły współpracowałam z tą panią. Czasami ona oferowała przechowanie jakiegoś kota po zabiegu, a ja starałam się dawać jej ogłoszenia na Kocim Życiu, w gazetach, w internecie, robić zdjęcia, podsyłać chętnych. Czasami kotów było u niej mniej, czasem więcej. Pani zawsze sama radziła sobie z kwestiami leczenia, karmienia, jeżdżenia do nowych domów, choć wiem, że nie było jej łatwo, bo ciężko pracuje (i większość wydaje na te koty). Nigdy nie chciała ode mnie ani pieniędzy, ani pokarmu (choć czasami sama przywoziłam nieproszona jak wpadałam na sesje zdjęciowe).
OSTATNIO...
Ostatnio jednak sprawa najpierw długo nabrzmiewała, kotów przybywało, a teraz wręcz jest bardzo ciężka. Ostatnimi czasy, jest to kwestia pół roku, z racji ogromu zajęć (że wymienię tylko studia dzienne na 2 kierunkach, obronę pracy mgr i pracę zawodową) nasza współpraca uległa znacznemu rozluźnieniu, bo nie miałam siły ani czasu na prawie nic... Pani Ania czasami dzwoniła do mnie z prośbą o pomoc, ja czasami dałam jakieś ogłoszenie, czasami prosiłam Colas lub Miciułkę o jakieś zdjęcia lub interwencję. Obu dziewczynom serdecznie dziękuję tutaj za zaangażowanie – Colas za zdjęcia i karmę, Miciułce za wspaniałe rozwiązanie i ciągłe pilotowanie sprawy pewnej rozmnażaczki, z którą nie umiała poradzić sobie karmicielka. Jednak mimo wszystko kotów znów się nazbierało (w tej chwili 8szt w małym pomieszczeniu o powierzchni może 8m2 na oko).
Kobieta, która kiedyś zaadoptowała od tej pani kotkę, odezwała się z prośbą o pomoc bo koło niej błąkał się kot. Opisała do jako zdrowego, młodziutkiego kocurka, właściwie kociaka czy podrostka. Przyjechała z dorosłym kocurem, który po pierwsze strasznie długo i głośno miauczał (co jest problemem ze względu na sąsiadów), ale to wybaczyć mu można. Pani nie zostawiła telefonu kontaktowego do siebie i odjechała bo się spieszyła, obiecując jednak pomoc. Więcej do karmicielki się nie odezwała. Ja mam szczęśliwie ten numer telefonu, bo ta adopcja wtedy była za moim pośrednictwem (i to dobry dom, choć teraz babeczka zachowała się niezbyt) i dzwoniłam ale... telefon wyłączony (lub nieczynny). Będę jeszcze próbować.
Problem jest taki, że przywieziony kot miał katar.... W azylu koty są nieszczepione, lub szczepione są tylko niektóre. Dlaczego? Bo pani nie ma na to pieniędzy. Zasuwa wieczorami i nocami w marnej pracy, wydaje kase na te koty (te i jeszcze inne uliczniki, które dokarmia w okolicy, ma kilka punktów). Wraca do domu po 22 z roboty, około 23 wychodzi na obchód, wraca o 2-3 w nocy. Jej postępowanie, nie zawsze racjonalne („Szczepienie to 35zl, wie pani ile to puszek?” powodowane jest bardzo mizernymi dochodami i odmawianiem sobie wszystkiego, wiecznym niedospaniem i oszczędzaniem na wszystkim. Rano do azylu, sprzątanie, karmienie takiej gromady trochę zajmuje... Dzięki niej koty w okolicy ładnych kilku kilometrów (w piwnicach, na ulicach, na działkach) są nakarmione, względnie zdrowe i co bardzo ważne – na bieżąco kastrowane na talony lub w schronisku. Odkąd ją znam, nie urodził się na jej terenie żaden miot, wszystkie młode koty, wszystkie kocięta są po prostu podrzucone, wyrzucone itp. Pani robi kawał dobrej roboty, od wielu lat. Przez co jest już „znana” i jej telefon czasami magicznie „rozchodzi” się tam gdzie trzeba pomóc.
Przywieziony kot miał katar i to taki z gilami w nosie i charczeniem jak traktor. Teraz jak nietrudno się domyślić wszystkie koty mają taki właśnie wściekły katar, zaś sam „winowajca” względnie ozdrowiał. Pani, niemłoda już, codziennie rano musi sprzątać, wycierać nosy gromadzie, karmić, dawać tabletki, pakować po 2 koty do 2 kontenerków i sama, na piechotę lub tramwajami tłuc się do lecznicy na kontrolę i zastrzyki. Takie 4 koty w 2 kontenerkach to około 20 kilo... W lecznicy oczywiście kolejki, i oczywiście kasa, mimo znacznej taryfy ulgowej. W tak małym pomieszczeniu (praktycznie bez możliwości dezynfekcji) bardzo, bardzo, bardzo ciężko jest wyleczyć taką bandę. Kilka dni temu odebrałam telefon od pani, bardzo, bardzo zrozpaczonej, niemalże płakała... Znam ją ponad 2 lata już, nigdy nie płakała. Bywała zmartwiona, zła, rozgoryczona, ale zawsze była bardzo silna i wytrwale działała. Teraz nie ma już siły, prosiła mnie o pomoc, o telefon do tej babki żeby odebrała tego kota (prawdopodobnie mógłby mieszkać w jej bloku w piwnicy, sąsiedzi są w miarę ok)
Mówi że z końcem roku likwiduje azyl i odwozi wszystkie koty do schroniska lub do uśpienia jeśli nie da się ich wyleczyć - a może być ciężko w malutkim pomieszczeniu, gdzie co jeden wydobrzeje to znów łapie od reszty, zaś przewlekły katar to nie jest prosta sprawa, więc najlepiej byłoby w zarodku zdusić to choróbsko zanim koty uodpornią się na antybiotyki.
Pieniądze oferowałam wiele razy, ale nigdy, przenigdy ode mnie nie wzięła. Nie chciała nawet za tamte "moje" kastrowane kotki na początku. Ostatnio ktoś zostawił jej 50zł u lekarza (żabcia?) i to jest chyba jedyny sposób, że też wcześniej na to nie wpadłam...
TERAZ...
No więc do rzeczy... po tym przydługim wstępie, ale wydawał mi się on konieczny, żebyście zrozumieli dlaczego tak cenię tą kobietę i dlaczego chcę pomóc. Teraz, aczkolwiek bardzo nadal zajęta, mam zamiar na powrót aktywnie zająć się tą sytuacją i porządnie ją rozwiązać. Najpilniejsze teraz jest wyleczenie gromady, potem dopiero szczepienia, odrobaczenia, testy i badania, założenie książeczek zdrowia każdemu (dotychczas ze względu na wygodę wszystko spisywane było w jednym zbiorczym zeszycie), kastracje tych które jeszcze nie są ciachnięte (większość jest).
Zwracam się z prośbą o pomoc, bo sama wszystkiemu nie podołam, aczkolwiek zdaję sobie sprawę i jestem gotowa naprawdę mocno się w to zaangażować.
Jakiej pomocy potrzeba?
Po 1:
Potrzebne są przede wszystkim domy tymczasowe lub jakiekolwiek lokum na odseparowanie kotów od siebie – najlepiej pojedynczo, ale minimum po 2 sztuki. Wtedy można spokojnie, sprawnie i skutecznie doleczyć katary, podnieść odporność, przygotować do adopcji. Kotów jest 8, tylko jeden kociak, ale wiem, że to jest możliwe wydać je w miarę sprawnie. Udało mi się już zmiejszyć liczbę kotów tam z 10 do 3, więc jest to jak najbardziej wykonalne, zwłaszcza że idzie zima i konkurencja w postaci maluchów nie będzie już tak duża.
Tutaj na pewno przyda się też pomoc transportowa od czasu do czasu.
Po 2:
Kolejna sprawa – pomoc jedzeniowa i żwirkowa (najchętenij CBE+ ze względu na pochłanianie zapachu i wydajność). Przydadzą się na pewno także jakieś uniwersalne leki np. do odpchlania, odrobaczania. Jeśli ktoś zechciałby oferować choć trochę, będzie to ogromna pomoc dla tej pani, chociaż już wiem, że nie będzie chciała przyjąć – nigdy nie chce. Po prostu się jej to zawiezie i zostawi. Bo ona sama nigdy nie poprosi o nic materialnego, mnie co najwyżej mimo takiego czasu znajomości, prosi o zdjęcia. Ale ja wiem, jak ciężko jej finansowo i jak bardzo jej się to przyda.
Po 3:
No i skoro jesteśmy już przy finansach – to kasa. Dzięki Wam możemy pomagać i pomogliśmy już wielu, wielu kotom. To zasługa Waszych dobrowolnych datków, Waszych zakupów na Kocim Bazarku przedmiotów wystawianych na Kocie Życie, aukcji Waszych prywatnych przedmiotów, które dla kotów z KZ wystawiacie podając numer konta licytującym.
Zamierzam zasponsorować leczenie tych kotów (zostawiając pieniądze u zaufanego lekarza, który je leczy lub jeśli znajdą się domy tymczasowe – zwracając koszty). Potem chcę koniecznie wszystkim założyć oddzielne książeczki zdrowia, zaszczepić minimum 1-krotnie, odrobaczyć i odpchlić porządnie Strongholdem, wykastrować te które tego wymagają i bardzo chciałabym zrobić wszystkim testy na białaczkę (a zwłaszcza Białej Mamuśce – o niej niżej, jej chcę też zbadać krew), bowiem tam jest duże skupisko kotów i pewna rotacja, więc aby mieć pewność że nowi opiekunowie dostaną zwierzęta możliwie dokładnie sprawdzone testy byłyby dobrym potwierdzeniem. Koszty, przy 8 kotach szacuję z grubsza na 800zł (z testami i pełnym badaniem krwi dla jednej kotki). Mimo swobody finansowej jaką Kocie Życie dzięki Wam ma – taka kwota to lekka abstrakcja.
W tym celu bardzo niedługo na Kocim Bazarku pojawią się aukcje różnych sympatycznych i ciekawych przedmiotów, niektórych bardzo niepowtarzalnych, właśnie na ten cel. Linki podam w tym wątku, żeby łatwo było trafić. I zapraszam do licytowania, myślę że będzie warto z obu względów – aby pomóc i aby zdobyć coś fajnego.
EDIT: linki do aukcji na ten cel
Zestaw kadzidelek
Super slodkie swieczki - absolutne 0 kalorii!
Chinska filizanka z podstawka
Urocze kocie zapalniczki
Chodzi mi tu już nie tylko o koty – które być może faktycznie w chwili słabości zostaną uśpione lub odwiezione do schronu (mam zamiar do tej słabości i załamania jednak nie dopuścić), ale także o dobrego człowieka, który - słyszałam to w jej glosie - jest już na skraju swoich możliwości. Czasowych, finansowych i psychicznych.
Piszę do Was, bo potrzebuję pomocy i wsparcia w rozwiązaniu jednej sprawy, która nabrzmiała przez ostatnie miesiące i bardzo boję się, że niedługo ten wrzód pęknie...
DAWNO TEMU...
Sprawa dotyczy pewnej pani karmicielki, którą poznałam na zupełnym początku mojej tak zwanej „przygody z kotami” (zaiste, emocjonujące to czasem potrafi być bardzo, więc to określenie pasuje jak najbardziej). Wtedy spotkałam ją w mojej lecznicy i czekając w kilometrowej kolejce zgadałyśmy się, że pomoże mi zrobić coś o czym od dawna wtedy marzyłam – wykastrować 3 podwórzowe kotki rodziców mojego TZa, które dawały w sumie do 30 kociąt co roku. Pani zaoferowała mi przechowanie dla kotek po zabiegu w klatkach w swoim mikro-azylku. Dzięki temu w przeciągu 2 miesięcy zakończyłam odwieczne mnożenie się kotów u moich „niedoszłych teściów”, pokazałam im i ich sąsiadom (to mała miejscowość, więc wiecie jakie przekonania się zdarzają), że kot po kastracji żyje, łowi, dobrze wygląda. Gdyby nie ta pani byłoby to bardzo ciężkie lub wręcz niemożliwe (był to czas gdy ponad pół roku chorowała moja Hiena nie mogłam nic brać do domu).
Od tego czasu w pewien sposób, czasem bardziej, czasem mniej ścisły współpracowałam z tą panią. Czasami ona oferowała przechowanie jakiegoś kota po zabiegu, a ja starałam się dawać jej ogłoszenia na Kocim Życiu, w gazetach, w internecie, robić zdjęcia, podsyłać chętnych. Czasami kotów było u niej mniej, czasem więcej. Pani zawsze sama radziła sobie z kwestiami leczenia, karmienia, jeżdżenia do nowych domów, choć wiem, że nie było jej łatwo, bo ciężko pracuje (i większość wydaje na te koty). Nigdy nie chciała ode mnie ani pieniędzy, ani pokarmu (choć czasami sama przywoziłam nieproszona jak wpadałam na sesje zdjęciowe).
OSTATNIO...
Ostatnio jednak sprawa najpierw długo nabrzmiewała, kotów przybywało, a teraz wręcz jest bardzo ciężka. Ostatnimi czasy, jest to kwestia pół roku, z racji ogromu zajęć (że wymienię tylko studia dzienne na 2 kierunkach, obronę pracy mgr i pracę zawodową) nasza współpraca uległa znacznemu rozluźnieniu, bo nie miałam siły ani czasu na prawie nic... Pani Ania czasami dzwoniła do mnie z prośbą o pomoc, ja czasami dałam jakieś ogłoszenie, czasami prosiłam Colas lub Miciułkę o jakieś zdjęcia lub interwencję. Obu dziewczynom serdecznie dziękuję tutaj za zaangażowanie – Colas za zdjęcia i karmę, Miciułce za wspaniałe rozwiązanie i ciągłe pilotowanie sprawy pewnej rozmnażaczki, z którą nie umiała poradzić sobie karmicielka. Jednak mimo wszystko kotów znów się nazbierało (w tej chwili 8szt w małym pomieszczeniu o powierzchni może 8m2 na oko).
Kobieta, która kiedyś zaadoptowała od tej pani kotkę, odezwała się z prośbą o pomoc bo koło niej błąkał się kot. Opisała do jako zdrowego, młodziutkiego kocurka, właściwie kociaka czy podrostka. Przyjechała z dorosłym kocurem, który po pierwsze strasznie długo i głośno miauczał (co jest problemem ze względu na sąsiadów), ale to wybaczyć mu można. Pani nie zostawiła telefonu kontaktowego do siebie i odjechała bo się spieszyła, obiecując jednak pomoc. Więcej do karmicielki się nie odezwała. Ja mam szczęśliwie ten numer telefonu, bo ta adopcja wtedy była za moim pośrednictwem (i to dobry dom, choć teraz babeczka zachowała się niezbyt) i dzwoniłam ale... telefon wyłączony (lub nieczynny). Będę jeszcze próbować.
Problem jest taki, że przywieziony kot miał katar.... W azylu koty są nieszczepione, lub szczepione są tylko niektóre. Dlaczego? Bo pani nie ma na to pieniędzy. Zasuwa wieczorami i nocami w marnej pracy, wydaje kase na te koty (te i jeszcze inne uliczniki, które dokarmia w okolicy, ma kilka punktów). Wraca do domu po 22 z roboty, około 23 wychodzi na obchód, wraca o 2-3 w nocy. Jej postępowanie, nie zawsze racjonalne („Szczepienie to 35zl, wie pani ile to puszek?” powodowane jest bardzo mizernymi dochodami i odmawianiem sobie wszystkiego, wiecznym niedospaniem i oszczędzaniem na wszystkim. Rano do azylu, sprzątanie, karmienie takiej gromady trochę zajmuje... Dzięki niej koty w okolicy ładnych kilku kilometrów (w piwnicach, na ulicach, na działkach) są nakarmione, względnie zdrowe i co bardzo ważne – na bieżąco kastrowane na talony lub w schronisku. Odkąd ją znam, nie urodził się na jej terenie żaden miot, wszystkie młode koty, wszystkie kocięta są po prostu podrzucone, wyrzucone itp. Pani robi kawał dobrej roboty, od wielu lat. Przez co jest już „znana” i jej telefon czasami magicznie „rozchodzi” się tam gdzie trzeba pomóc.
Przywieziony kot miał katar i to taki z gilami w nosie i charczeniem jak traktor. Teraz jak nietrudno się domyślić wszystkie koty mają taki właśnie wściekły katar, zaś sam „winowajca” względnie ozdrowiał. Pani, niemłoda już, codziennie rano musi sprzątać, wycierać nosy gromadzie, karmić, dawać tabletki, pakować po 2 koty do 2 kontenerków i sama, na piechotę lub tramwajami tłuc się do lecznicy na kontrolę i zastrzyki. Takie 4 koty w 2 kontenerkach to około 20 kilo... W lecznicy oczywiście kolejki, i oczywiście kasa, mimo znacznej taryfy ulgowej. W tak małym pomieszczeniu (praktycznie bez możliwości dezynfekcji) bardzo, bardzo, bardzo ciężko jest wyleczyć taką bandę. Kilka dni temu odebrałam telefon od pani, bardzo, bardzo zrozpaczonej, niemalże płakała... Znam ją ponad 2 lata już, nigdy nie płakała. Bywała zmartwiona, zła, rozgoryczona, ale zawsze była bardzo silna i wytrwale działała. Teraz nie ma już siły, prosiła mnie o pomoc, o telefon do tej babki żeby odebrała tego kota (prawdopodobnie mógłby mieszkać w jej bloku w piwnicy, sąsiedzi są w miarę ok)
Mówi że z końcem roku likwiduje azyl i odwozi wszystkie koty do schroniska lub do uśpienia jeśli nie da się ich wyleczyć - a może być ciężko w malutkim pomieszczeniu, gdzie co jeden wydobrzeje to znów łapie od reszty, zaś przewlekły katar to nie jest prosta sprawa, więc najlepiej byłoby w zarodku zdusić to choróbsko zanim koty uodpornią się na antybiotyki.
Pieniądze oferowałam wiele razy, ale nigdy, przenigdy ode mnie nie wzięła. Nie chciała nawet za tamte "moje" kastrowane kotki na początku. Ostatnio ktoś zostawił jej 50zł u lekarza (żabcia?) i to jest chyba jedyny sposób, że też wcześniej na to nie wpadłam...
TERAZ...
No więc do rzeczy... po tym przydługim wstępie, ale wydawał mi się on konieczny, żebyście zrozumieli dlaczego tak cenię tą kobietę i dlaczego chcę pomóc. Teraz, aczkolwiek bardzo nadal zajęta, mam zamiar na powrót aktywnie zająć się tą sytuacją i porządnie ją rozwiązać. Najpilniejsze teraz jest wyleczenie gromady, potem dopiero szczepienia, odrobaczenia, testy i badania, założenie książeczek zdrowia każdemu (dotychczas ze względu na wygodę wszystko spisywane było w jednym zbiorczym zeszycie), kastracje tych które jeszcze nie są ciachnięte (większość jest).
Zwracam się z prośbą o pomoc, bo sama wszystkiemu nie podołam, aczkolwiek zdaję sobie sprawę i jestem gotowa naprawdę mocno się w to zaangażować.
Jakiej pomocy potrzeba?
Po 1:
Potrzebne są przede wszystkim domy tymczasowe lub jakiekolwiek lokum na odseparowanie kotów od siebie – najlepiej pojedynczo, ale minimum po 2 sztuki. Wtedy można spokojnie, sprawnie i skutecznie doleczyć katary, podnieść odporność, przygotować do adopcji. Kotów jest 8, tylko jeden kociak, ale wiem, że to jest możliwe wydać je w miarę sprawnie. Udało mi się już zmiejszyć liczbę kotów tam z 10 do 3, więc jest to jak najbardziej wykonalne, zwłaszcza że idzie zima i konkurencja w postaci maluchów nie będzie już tak duża.
Tutaj na pewno przyda się też pomoc transportowa od czasu do czasu.
Po 2:
Kolejna sprawa – pomoc jedzeniowa i żwirkowa (najchętenij CBE+ ze względu na pochłanianie zapachu i wydajność). Przydadzą się na pewno także jakieś uniwersalne leki np. do odpchlania, odrobaczania. Jeśli ktoś zechciałby oferować choć trochę, będzie to ogromna pomoc dla tej pani, chociaż już wiem, że nie będzie chciała przyjąć – nigdy nie chce. Po prostu się jej to zawiezie i zostawi. Bo ona sama nigdy nie poprosi o nic materialnego, mnie co najwyżej mimo takiego czasu znajomości, prosi o zdjęcia. Ale ja wiem, jak ciężko jej finansowo i jak bardzo jej się to przyda.
Po 3:
No i skoro jesteśmy już przy finansach – to kasa. Dzięki Wam możemy pomagać i pomogliśmy już wielu, wielu kotom. To zasługa Waszych dobrowolnych datków, Waszych zakupów na Kocim Bazarku przedmiotów wystawianych na Kocie Życie, aukcji Waszych prywatnych przedmiotów, które dla kotów z KZ wystawiacie podając numer konta licytującym.
Zamierzam zasponsorować leczenie tych kotów (zostawiając pieniądze u zaufanego lekarza, który je leczy lub jeśli znajdą się domy tymczasowe – zwracając koszty). Potem chcę koniecznie wszystkim założyć oddzielne książeczki zdrowia, zaszczepić minimum 1-krotnie, odrobaczyć i odpchlić porządnie Strongholdem, wykastrować te które tego wymagają i bardzo chciałabym zrobić wszystkim testy na białaczkę (a zwłaszcza Białej Mamuśce – o niej niżej, jej chcę też zbadać krew), bowiem tam jest duże skupisko kotów i pewna rotacja, więc aby mieć pewność że nowi opiekunowie dostaną zwierzęta możliwie dokładnie sprawdzone testy byłyby dobrym potwierdzeniem. Koszty, przy 8 kotach szacuję z grubsza na 800zł (z testami i pełnym badaniem krwi dla jednej kotki). Mimo swobody finansowej jaką Kocie Życie dzięki Wam ma – taka kwota to lekka abstrakcja.
W tym celu bardzo niedługo na Kocim Bazarku pojawią się aukcje różnych sympatycznych i ciekawych przedmiotów, niektórych bardzo niepowtarzalnych, właśnie na ten cel. Linki podam w tym wątku, żeby łatwo było trafić. I zapraszam do licytowania, myślę że będzie warto z obu względów – aby pomóc i aby zdobyć coś fajnego.
EDIT: linki do aukcji na ten cel
Zestaw kadzidelek
Super slodkie swieczki - absolutne 0 kalorii!
Chinska filizanka z podstawka
Urocze kocie zapalniczki
Chodzi mi tu już nie tylko o koty – które być może faktycznie w chwili słabości zostaną uśpione lub odwiezione do schronu (mam zamiar do tej słabości i załamania jednak nie dopuścić), ale także o dobrego człowieka, który - słyszałam to w jej glosie - jest już na skraju swoich możliwości. Czasowych, finansowych i psychicznych.