Cuda się zdarzają - znaleziona po 2 miesiącach!!!!!!!!!!

nie wiem czy mnie pamiętacie! w lipcu pisałam, że zagubiła mi się Kicia i własnie wczoraj wieczorem ją odnalazłam. DZIĘKI ŻYCZLIWOŚCI SĄSIADKI!
a zaczęło się..... my pokąpani, w szlafrokach, odlądamy wiadomości regionalne a tu domofon, ki diabeł o 10 wieczorem wydzwania, dziecko nam obudzi, domofon ledwie działa, pytam :kto tam?, a tu odpowiedź: czy to pani zaginą kotek, a znalazł się? - tak mi, ale nie znalazł się, i słyszę odpowiedź: to siedzi przed moją klatką , niech pani zejdzie. Pomyślałam: tak, już nie raz biegałam za kotem - widmo, którego ktoś podobno widział, ale zeszłam. podchodzimy pod klatę a tam ni słychu - ni widu. znów fałszywy alarm, ale kobitka uparta i mówi : niech pani się przejdzie, albo wyjdzie za godzinkę jak będzie ciszej. - tak, łatwo jej mówić, rano mąż ma wyjazd do W- wy, dziecko do żobka, ja do pracy. ale skoro jest siepło to się przejdę, pomyślałam. doszedł do mnie mężulek i łazimy i szukamy.
rozdzieliliśmy się i nagle słyszę woła mnie: ania, chodź tu, jest tutaj, czarny kot jakiegoś kotak białego pogonił. pobiegłam, ale jak kamfora, nic nie widzę, kiciam, wołam i naraz słyszę "miau,miau". nie widzę ale mam wrażenie że to ona, bo odpowiada na głos, w końcu pokazała się, TO BYŁA ONA!!!!! mimo że nie widziałam dokładnie bo była w krzakach ale już wiedziałam że to ona.
dobra jest, pomyślałam, ale jak nie stracić jej z oczu i ją złapać!!!
ja jej pilnowałam a mężulek poszedł po karmę suchą, bo zawsze reagowała na szelest woreczka i karmy. wołam ją a ona odskakuje, podchodzę a ona ucieka. ganiałam za nią wokół bloku chyba z trzy razy i tylko się mogłiłam, aby nie stracić jej z oczu. w końcu usiadła na skraju, kucnęłąm i podchodzę na kuckach, krok za krokiem. rzuciłam jej ziarenko suchej karmy, usłyszała, zaczęła szukać i zjadła, potem drugie, i tak coraz bliżej. już ją chciałam złapać a ona odskoczyła. i wszystko od nowa, krok po kroku do przodu i cap!!!! udało się. chwilkę chciała sie wyrwać ale chyba poznała i szybko się uspokoiła.
w domu zamknęliśmy w kuchni i co dalej? - wet, ale dziecko śpi, sama nie zostanie! po babcię na drugi koniec miasta, dzwonimy, babcia śpi, ale wsała, przyjechała a my do weta.
wcześniej dałam jej jeść, rzuciła się jakby tydzień nie jadła- a z reguły jest niejadkiem. jeszcze by zjadła ale stwierdziłam że jeżeli długo ni jadła to jej zaszkodzi, zaczęłą się łąsic, mruczeć.
u weta - ogólny przegląd, temperatura,usg - ma zgrubienie w brzuchu ale wet mówił że to powinny być w jelitach resztki niestrawionego pokarmu, zastrzyki wzmacniające z witaminami, odpchlenie, zostało odrobaczenie ale dał tabletkę i kazał podać za 2-3 dni, do jest za bardzo osłabiona aby serwować jej jeszcze i to.
teraz jest sama w domu, mam nadzieję że nie narozrabia bo nie miałam sumienia zostawić jej zamkniętej w kuchni czy łązience więc ją puściłam po mieszkaniu.
jestem cała w skowronkach!!!!!!!!!!
[/u]
a zaczęło się..... my pokąpani, w szlafrokach, odlądamy wiadomości regionalne a tu domofon, ki diabeł o 10 wieczorem wydzwania, dziecko nam obudzi, domofon ledwie działa, pytam :kto tam?, a tu odpowiedź: czy to pani zaginą kotek, a znalazł się? - tak mi, ale nie znalazł się, i słyszę odpowiedź: to siedzi przed moją klatką , niech pani zejdzie. Pomyślałam: tak, już nie raz biegałam za kotem - widmo, którego ktoś podobno widział, ale zeszłam. podchodzimy pod klatę a tam ni słychu - ni widu. znów fałszywy alarm, ale kobitka uparta i mówi : niech pani się przejdzie, albo wyjdzie za godzinkę jak będzie ciszej. - tak, łatwo jej mówić, rano mąż ma wyjazd do W- wy, dziecko do żobka, ja do pracy. ale skoro jest siepło to się przejdę, pomyślałam. doszedł do mnie mężulek i łazimy i szukamy.
rozdzieliliśmy się i nagle słyszę woła mnie: ania, chodź tu, jest tutaj, czarny kot jakiegoś kotak białego pogonił. pobiegłam, ale jak kamfora, nic nie widzę, kiciam, wołam i naraz słyszę "miau,miau". nie widzę ale mam wrażenie że to ona, bo odpowiada na głos, w końcu pokazała się, TO BYŁA ONA!!!!! mimo że nie widziałam dokładnie bo była w krzakach ale już wiedziałam że to ona.
dobra jest, pomyślałam, ale jak nie stracić jej z oczu i ją złapać!!!
ja jej pilnowałam a mężulek poszedł po karmę suchą, bo zawsze reagowała na szelest woreczka i karmy. wołam ją a ona odskakuje, podchodzę a ona ucieka. ganiałam za nią wokół bloku chyba z trzy razy i tylko się mogłiłam, aby nie stracić jej z oczu. w końcu usiadła na skraju, kucnęłąm i podchodzę na kuckach, krok za krokiem. rzuciłam jej ziarenko suchej karmy, usłyszała, zaczęła szukać i zjadła, potem drugie, i tak coraz bliżej. już ją chciałam złapać a ona odskoczyła. i wszystko od nowa, krok po kroku do przodu i cap!!!! udało się. chwilkę chciała sie wyrwać ale chyba poznała i szybko się uspokoiła.
w domu zamknęliśmy w kuchni i co dalej? - wet, ale dziecko śpi, sama nie zostanie! po babcię na drugi koniec miasta, dzwonimy, babcia śpi, ale wsała, przyjechała a my do weta.
wcześniej dałam jej jeść, rzuciła się jakby tydzień nie jadła- a z reguły jest niejadkiem. jeszcze by zjadła ale stwierdziłam że jeżeli długo ni jadła to jej zaszkodzi, zaczęłą się łąsic, mruczeć.
u weta - ogólny przegląd, temperatura,usg - ma zgrubienie w brzuchu ale wet mówił że to powinny być w jelitach resztki niestrawionego pokarmu, zastrzyki wzmacniające z witaminami, odpchlenie, zostało odrobaczenie ale dał tabletkę i kazał podać za 2-3 dni, do jest za bardzo osłabiona aby serwować jej jeszcze i to.
teraz jest sama w domu, mam nadzieję że nie narozrabia bo nie miałam sumienia zostawić jej zamkniętej w kuchni czy łązience więc ją puściłam po mieszkaniu.
jestem cała w skowronkach!!!!!!!!!!

