Mój koci narkotyk :)

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Wto wrz 19, 2006 1:37 Mój koci narkotyk :)

To będzie opowieść. Długa opowieść. O kotach moich, niemoich i prawie moich. O kocich wzlotach i kocich upadkach. O kocim szczęściu i kocich łzach. O nas. O naszej kocio-psiej rodzince. O wszystkim. Dla Was.

Nie zaczęło się niewinnie. Tak naprawdę to początku nie pamiętam. Urodziłam się psiarą i od najmłodszych lat znosiłam do domu wszystko co biedne, głodne, skrzywdzone, bezdomne i raczej szczekające. To psy mnie zachwycały, fascynowały i wzbudzały współczucie. Koty. Koty były mi raczej obojętne. Fakt były. Raczej bywały. Bo nigdy nie dość długo bym mogła je poznać. W moim domu zawsze było zoo. Były psy, były gryzonie, króliki, żółwie, ryby, a koty przychodziły i odchodziły. Najadały się i szły dalej. Czasem wracały, częściej już nie.
Dopiero w czasach liceum zapragnęłam mieć kota. Takiego swojego. Na zawsze. Moi rodzice nie byli zachwyceni pomysłem. Nawet próba podrzucenia kota pod drzwi się nie powiodła (kot trafił do moich sąsiadów ;)). Zrezygnowałam.

Gdy wyjechałam na studia, nagle w domu pojawiła się ona. Chanell (dla przyjaciół Rysiek ;)) Bure, maleńkie kocie. Nie wiem jak, nie wiem dlaczego, nie wiem kiedy. Pojawiła się i już. Akurat tak się zdarzyło, że suczka rodziców (oj, koty strzeżcie się :)) dostała ciąży urojonej, a kotek potrzebował jeszcze matki - więc od tamtej pory Tinka i Rysiek stali się nieformalną rodzinką. Wróciłam. Zaczęłam obserwować, zaczęłam uczyć się kota. Dopiero wtedy zobaczyłam, co to znaczy kot. Co to za szczęście mieć mruczące "coś". Rysiek zaskakiwała każdego dnia. Szczekała (znaczy wydawała z siebie klekot jak bocian ;)) z balkonu na przechodniów razem z psem, rzucała się na gości, robiła sobie wycieczki po klatce schodowej. Rozśmieszała. NIe lubiła obcych, gryzła nas niemiłosiernie, mruczała tylko mojej mamie. Była (i jest nadal) wspaniałą kupką sianka :) Oj a jakie sznyty na nadgarsku robi :)

Obrazek Obrazek
Ostatnio edytowano Nie kwi 29, 2007 22:17 przez czakirta, łącznie edytowano 3 razy
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Wto wrz 19, 2006 1:58

Po pół roku ponownego mieszkania z rodzicami wyprowadziałam się. Jeszcze dalej, w sumie w nieznane. Pierwsza rzecz jaką zrobiłam - kupiłam psa. Małą puchatą, łaciatą kulkę - Myszkę Missy, moskiewską stróżującą. Nic nie wiedziałam o rasie, hodowca nie doinformował (np. że jest na liście niebezpiecznych ras). Nie było łatwo... Olbrzymia rasa = olbrzymie wydatki. Praca, brak pracy, praca, jej brak... Przymusowe głodówki, wyrzeczenia... Byle tylko było co wsypać do psiej miseczki... A apetyt dopisywał... Nie załamałam się... Nie wróciłam do rodziców... Nie brałam ich pieniędzy... Ambicja? Myszka stała się moim całym światem, moją pasją i inwestycją. Sama wychowywałam, sama tresowałam. Wyrosła na piękność, moja mała dziewczynka :)

Obrazek Obrazek
Ostatnio edytowano Nie kwi 29, 2007 22:25 przez czakirta, łącznie edytowano 3 razy
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Wto wrz 19, 2006 2:12

Sliczna :) ale widze w Twoim podpisie, ze na Myszce sie nie skonczylo :D
Pisz, pisz 8)
Obrazek
Pirackie Trio [']:
Brucek 20.10.2001-09.04.2015 / Hrupka 20.10.2001-23.07.2016 / Rysio 20.05.2002-23.06.2018
oraz Wiórka 20.04.2016-26.11.2018

PiNeski: Pirat Lotka i Neska

Anja

Avatar użytkownika
 
Posty: 25600
Od: Śro lis 06, 2002 9:01
Lokalizacja: Warszawa Dolny MoKOTów

Post » Wto wrz 19, 2006 2:21

Zaraz po Missy przygarnęłam Pinky'ego.
Przypadkowo trafiłam na Fundację "Trzy Łapy".
Gdy tam się znalazłam oniemiałam z przerażenia. Kolega porobił zdjęcia.
Odór, smród, szok. W pokoiku ok. 3x3m znajdowało się conajmniej z 50 kotów (jeśli nie więcej). Zdjęcia nie odzwierciedlają dokładnie rzeczywistości. Nie szoują tak bardzo...
Obrazek Obrazek
Wzięłam kociaka. Cudo. Nie mogłam bez niego wyjść. Miał zaropiałe oczka.
Od razu poszłam do wetki przy Radzymińskiej. Mówię jej - koci katar, ona na to: "eee tam! Musi dojść do siebie po tej kociarni", dała dicortineff 8O Steryd... Na koci katar... 8O
Pomyślałam- weterynarz- wie lepiej. Zapuszczałam. Myłam.
Pinky był cudowny. Nigdy wcześniej nie poznałam tak wspaniałego stworzonka. Kolanka były dla niego wszystkim. Nie dało się usiąść bez niego na sobie. Wdrapywał się po spodniach, chodził za nami, spał na psie, na moich plecach, wszędzie... Byle blisko kogoś... Byle blisko serca... CHyba czuł, że musi... Chciał zaznać trochę szczęścia, miłości.
Z kotkiem było coraz gorzej, leciało z oczek, leciało z noska...
Gdy poszłam znowu do tej wetki - powiedziała, że trzeba czasu...
Następnego dnia, po pracy miałam iść do kogo innego, przestałam chyba jej ufać. Nie zdążyłam...
Zastałam kotka leżącego na boczku, nie żył...
Pinky był u mnie 6 dni...
Obrazek Obrazek
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Wto wrz 19, 2006 2:25

Biedny maluszek :( ale choc na chwile wyrwalas go z piekla, wiedzial, ze ktos go bardzo pokochal.
Obrazek
Pirackie Trio [']:
Brucek 20.10.2001-09.04.2015 / Hrupka 20.10.2001-23.07.2016 / Rysio 20.05.2002-23.06.2018
oraz Wiórka 20.04.2016-26.11.2018

PiNeski: Pirat Lotka i Neska

Anja

Avatar użytkownika
 
Posty: 25600
Od: Śro lis 06, 2002 9:01
Lokalizacja: Warszawa Dolny MoKOTów

Post » Wto wrz 19, 2006 2:54

Po Pinkusiu nie chciałam już więcej kota... Nie chciałam przeżywać tego ponownie...
Zmieniłam pracę.
Wszyscy od początku namawiali mnie na kota. Jak to kociarze :)
Za każdym razem słyszeli kategoryczne NIE. Do czasu...
Trafił do nas kotek. Mały czarny dzikus... Prawie umierał... W jego połamanych łapkach były tak wielkie dziury, że widać mu było kości... Porobiły się ropnie... Zapewne "pocałunek psa"... Całymi dniami siedział w klatce i rozpaczliwie miauczał... Z bólu... Ze strachu... Z samotności... Zaraz po podleczeniu miał trafić do kociego azylu, bo nie miał szans na adopcję. Co miałam zrobić? ;)
Trochę się obawiałam tego. Bardzo chory kociak, do tego kompletnie dziki.
Codziennie miałam mu robić zastrzyki, zmieniać opatrunki, oswajać...
Nie dogadywaliśmy się. Gootecki syczał, niesamowicie gryzł, uciekał.
A do tego okropnie cierpiał... Mimo swoich kilku miesięcy zachowywał się jak podstarzały, zmarnowany kot, któremu jest wszystko jedno. Do tego miał straszny oczopląs...
Czas mijał... Gootecki z dzikuska coraz bardziej przemieniał się w Królewicza. Jako Królewicz zaczął ze mną sypiać, jeść jedzonko tylko z najwyższej półki, domagać się pieszczot. Tylko te nóżki nie chciały się goić... Kiedy ropka przestała troche lecieć założyliśmy gipsik... Niestety zaraz trzeba go było zdjąć bo ropy przybywało... Tak jest do dziś... Zdjęcia rentgenowskie wyglądają masakrycznie... Kości są w cząsteczkach... Pogruchotane... Część zniszczyła ropa...
Minęło kilka miesięcy. Chyba już jest lepiej, wydaje się, że ropki jest coraz mniej, szykujemy się na zabieg całkowitego usztywnienie nóżki.

Królewicz mimo, że porusza się na trzech paluszkach jedenj tylnej łapki (jeden paluszek nie rośnie bo jego kosteczki zniszczyła ropa, a druga łapka zwisa bezwładnie) jest bardzo skoczny. Szaleje całymi dniami, myje inne kotki, przytula się, daje buzi, ugniata... Nadal śpi ze mną - jako jedyny z mojego stadka. Budzi mnie gdy zapomnę go na noc wygłaskać i wycałować... Rano wita mnie mrucznką, gdy przychodzę z pracy wymiaukuje mi rózne historyjki (tak tak Gootecki jest bardzo rozmownym kotem). Jest cudowny. Jest moją kocią miłością.

Obrazek Obrazek
Ostatnio edytowano Nie kwi 29, 2007 23:58 przez czakirta, łącznie edytowano 1 raz
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Wto wrz 19, 2006 3:05

a wyglada tak pieknie
gdyby nie Twoj opis, nie zgadalabym, ze jest tak doswiadczony przez los
dalas mu nowa szanse na zycie 8)
Obrazek
Pirackie Trio [']:
Brucek 20.10.2001-09.04.2015 / Hrupka 20.10.2001-23.07.2016 / Rysio 20.05.2002-23.06.2018
oraz Wiórka 20.04.2016-26.11.2018

PiNeski: Pirat Lotka i Neska

Anja

Avatar użytkownika
 
Posty: 25600
Od: Śro lis 06, 2002 9:01
Lokalizacja: Warszawa Dolny MoKOTów

Post » Wto wrz 19, 2006 3:22

Kiedy ją zobaczyłam po raz pierwszy była paskudna. Zza pokrytego żółto-zieloną ropą pyszczka nie było wogóle widać kota. Ostra postać kociego kataru. Podrzutek do lecznicy. Normalka. Cudem udało uratować się oczy. Na tym etapie kot z kocim katarem działał na mnie odpychająco (miesiąc po historii z Pinkim). Nawet gdy wyzdrowiała i stała się kilkutydodniowym szatankiem nie chciałam o niej słyszeć. Mieszkała w lecznicy. Była takim szalonym przemykaczkiem. Biegała po psach wybudzających się z narkozy, bawiła się ich łapkami, dokazywała... Istny diabełek.
Nadszedł dzień kiedy zdecydowałam się wziąć Gooteckiego. Przyszykowałam kontenerek, postawiłąm na podłodze i zaczęłam wyciągać kociaka z klatki. Gdy chciałam go już "zapakować" z przerażeniem stwierdziałam, że kontenerek wcale nie jest pusty. Emilka była gotowa do drogi. Nie miałam serca wyprosić ją z niego, i powiedzieć, że jej nie chcę. Wzięłam parkę. Pakiecik.
Napoczątku było okropnie. Ona szalona skakała po Gootku, podgryzała, męczyła. On schorowany, cierpiący nie miał najmniejszej ochoty mieć z nią cokolwiek wspólnego. Oddzielałam ich. Nie było to łatwe. Zarwałam wiele nocy... Na każde syknięcie Gooteckiego zrywałam się na równe nogi.
Z czasem, kiedy Królewicz coraz rzadziej zaczął dostawać Tramadol, kiedy zaczynał się bawić (a o tym od razu poinformowałam wszystkich, do których miałam wpisany kontakt w telefonie) Emilka zaczęła stawać się mu coraz bliższa. Zaczęli spać wtuleni w siebie, myć się nawzajem, jeść z jednej miseczki... Tylko czasami Emiljanka zapominała się i łapała za krzywą i bolącą łapkę...
Dzisiaj Emilka to prawdziwy prykład "Traktorka". Wita mnie pierwsza. Mruczy na mój widok za każdym razem, gdy mnie tylko zobaczy.. Taka moja mruczanka malutka :) Ona rządzi. Leje nowe kociaki, skacze po najwyższych meblach, demoluje mieszkanie, poluje na szczury mojego wspólłokatora (w sumie to jest trochę na odwrót ;))

Obrazek Obrazek
Ostatnio edytowano Wto wrz 19, 2006 4:06 przez czakirta, łącznie edytowano 1 raz
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Wto wrz 19, 2006 3:57

Ta historia zaczęła się dość dziwnie. Jakaś kobieta przyniosła do lecznicy trzy kociaki (podobno było ich więcej, ale poumierały...). Wiedziałam, że MJ nie pozwoli na to by zostały w lecznicy, ale wzięłam je od tej kobiety. Czułam, że muszę. :roll: Zbadaliśmy je, odrobaczyliśmy, odpchliliśmy je, i co? Zabrałam je do siebie. Znaczy nie wszystkie. Akurat tego dnia na operacje Pewni Wspaniali Ludzie przynieśli swojego chomika. Gdy późnym wieczorem przyszli po malucha, wyszli i z kotem... Przyszli ze swoimi dwoma psami, w domu mieli jeszcze kota i kilka chomików. Zażatowałam, że muszą wziąć kociaka. Do pary. Przyniosłam kocięta. Zakochali się i wzięli buraska :) Tosiek. Tak dostał na imię. Wspaniale trafił. Do Wspaniałych Ludzi.

Czarno-białego Elviska i buro-białą Fruzię zabrałam. W domu nie obyło się bez wrogich ssssyków, walenia po główce i ucieczek przed Emilką.
Powstały dwa obozy. Starszaków i młodzików. Starsi bawili się razem, młodsi też tylko ze sobą. Tak było przez kilka dni. Potem nastał czas szaleństw grupowych. Tupot kocich nóżek słychać było w całym mieszkaniu, doniczki spadały, moje łóżko robiło za plac zabaw (szczególnie nocą) :) Akurat trafiło na koci zastój. Zero telefonów mimo setek ogłoszeń. Przerażało mnie to. Wkońcu zadzwonił... Dziewczynka... Chcą dziewczynkę... Wkońcu. Fruzia czeka. Mieli przyjechać po nią w sobotę. Była środa. Wieczorem Fruźka zachowywała się jakoś nie teges. Osowiała, zmarniała, nie chciała się bawić... Trochę to olałam, bo czasem tak bywa u kociąt... Źle zrobiłam... Gdy wstałam rano, zastałam Fruzię leżącą w swoich pienistych wymiocinach, obsikaną... Miała szeroko otwarte oczka, była zimna... Żyła. Oczy nie reagowały na zbliżanie, nie zamykały się powieki. Pyszczek się zacisnął. Dotknęłąm jej mokrego ciałka. Zaczęła mruczeć... Łzy same spłynęły mi po policzku... Nie życzę nikomu przeżyć takiej chwili... Tak chyba chciała się ze mną pożegnać... Maje maleństwo. Odeszła w ciągu piętnastu minut. Być może była to ostra postać panleukopenii, nie wiem. Odkaziłam dom. Na wszelki wypadek.

Teraz napewno biega i wariuje z Pinkim za Tęczowym Mostem :cry:

Elvisek następnego dnia pojechał do nowego domu, do Wołomina. Nie mam kontaktu. Mam nadzieję, że jest Ci dobrze Elvisku. Że żyjesz...

Obrazek Obrazek[/i]
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Wto wrz 19, 2006 4:02

Na dzisiaj wystarczy :)
Pozdrawiam
Obrazek

czakirta

 
Posty: 511
Od: Sob sie 05, 2006 0:12
Lokalizacja: Warszawa - Szmulki

Post » Wto wrz 19, 2006 4:17

czakirta pisze:Na dzisiaj wystarczy :)
Pozdrawiam

Ale jutro pisz dalej.
Koniecznie!
Obrazek

redaf

 
Posty: 15601
Od: Śro sty 25, 2006 21:32
Lokalizacja: Warszawa

Post » Wto wrz 19, 2006 7:53

Piszesz bardzo zajmujaco,
przeczytalam wszystko jednym ciagiem.
A wszystkie zwierzaczki piekne,
nie widac po nich,ze maja za soba cierpienie i samotnosc.
Obrazek

Najlepsze kotki są od Kotiki. :wink:
Nie mam nic wspólnego z obecną działalnością Fundacji Kotikowo.

kotika

 
Posty: 11098
Od: Pt lis 18, 2005 23:46
Lokalizacja: 3w1

Post » Wto wrz 19, 2006 9:10

ale piękne historie :)
Czasami smutne, ale bardzo ciepłe....
Obrazek

carmella

 
Posty: 15616
Od: Nie lut 29, 2004 14:46
Lokalizacja: Podbeskidzie

Post » Wto wrz 19, 2006 21:47

Fajnie piszesz :) Zwierzaki piękne :) ale tak mi się smutno zrobiło jak przecztałam o Pinkim, a już wogóle to jak o Fruzi :( biedne kociątka :(
Gdyby można było skrzyżować człowieka z kotem, skorzystałby na tym człowiek, a stracił kot.

Aniołek_

 
Posty: 2489
Od: Pon sie 14, 2006 17:28
Lokalizacja: Kraków

Post » Wto wrz 19, 2006 22:14

A ja zachlapalam po prostu caly monitor czytajac twoje wpisy :cry: ale to nic - czekam na dalsza historie
Tajguś i Pusiaczek za TM.... już nie wierzę w cuda....

crisis

 
Posty: 1322
Od: Nie lis 27, 2005 19:08
Lokalizacja: dom nr1-Braniewo dom nr2-Włocławek

[następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 278 gości