Strona 1 z 7

Jagódka bez łapki - potrzebny transport W-wa - Tychy.

PostNapisane: Sob wrz 02, 2006 12:18
przez Katy
Beata założyła kiedyś wątek o kotach z ul. Mehoffera w Warszawie, które mieszkają w domu przeznaczonym do rozbiórki.
Zainteresowałam się sprawą, skontaktowałam z karmicielką.
Sytuacja tragiczna - koty mieszkają w tym opuszczonym domu, który niedługo będzie rozbierany. Na terenie wokół pełno pijaczków itd. Karmicielka dokarmia te koty codziennie. Wśród kotów jest kotka bez łapki. A raczej była, bo koteczkę w środę zabrałyśmy do Wielbłądzia na przechowanie.
Ale od początku.
Kotka jest biała w niebieskie łatki. Łatek ma klka. Wielbłądzio zdecydowała się koteczkę przetrzymać i przygotować do adopcji. Karmicielka w środę koteczkę zabrała, przetrzymała w łazience. Kotka była bardzo miła, mruczała, wskakiwała karmicielce na kolana, miziała się. Nie mogła zostać u karmicielki bo p. Elżbieta ma dwa psy, w tym jednego dość agresywnego, a nie ma gzie kotki na dłuższą męte odizolować. Ma tylko łazienkę, a domownicy nie byli zadowoleni że kotka tam była i miałaby zostać. Wieczorem w środę zabrałam kotkę i zawiozłam do Wielbłądzi.
I zaczęła się tragedia :(
Kotka siedziw klatce wystawowej. Od środy wieczorem nic nie je i nie pije. Wczoraj udało się jej podać dwie strzykawki wody, ale wypluła, zlizała też trochę sosiku. Kotka jest przerażona, siedzi nieruchomo w klatce, osowiała. Wcześniej byłą wypuszczona na pokój, ale Wielbłądzia ma też inne koty i żeby koty Bezłapki nie stresowały to włożyła ją do klatki.
Nie wiemy co robić.
Kotka w ciązy prawdopodobnie nie jest bo dostawała regularnie proverę. Jest śliczna tylko bardzo przerażona. Z tego przerażenia jak Wielbłądzio wkłada ręke do klatki to prycha i bije łapą. Ale to ze strachu, bo ja ją głaskałam u karmicielki w łazience, sama ją włożyłam do transporterka.
Na jutro ściągnęłam karmicielke do Wielbłądzia. Może przy karmicielce kotka sie ożywi, zje, napije się. Będziemy też postanawiały co dalej robić. Wypuscić jej nie wypuścimy bo koteczka zimy nie przeżyje. Ona nie ma prawej tylnej stopy, ma natomiast całe udo i na nim sie opiera, radzi sobie całkiem dobrze, ale przed psem np. nie ucieknie. Można by ją wypuścić tam gdzie była, ale ten dom będzie wkrótce rozbierany. Myślałam o postawieniu jej budki, ale pijaki ukradną.
Szkoda kotki wypuszczać, bo jest naprawdę miła tylko przerażona. U Wielbłądzi nie wiem czy się oswoi, chyba że byłaby iodizolowana, ale takiej możliwości nie ma.
Szukamy domu z ogródkiem dla kici, chociaż tymczasowo.
Karmicielka buduje dom, może go na wiosnę skończy wtedy mogłaby koteczkę zabrać do siebie.
Może jeszcze macie jakieś pomysły na to co zrobić żeby kicia nie była taka przerażona?

PostNapisane: Sob wrz 02, 2006 12:53
przez Blue
Biedna koteczka...

Odnosnie zmniejszenia stresu i sprawienia zeby ruszyla cos do jedzenia - na pewno klatke trzeba ocienic, przykryc czyms nie przepuszczajacym za bardzo swiatla.
Wsadzic do srodka jedzenie, picie, kuwete i nie zagladac przez kilka godzin.

Kotka jest pewnie i przerazona, ale i w ogromnym dyskomforcie z powodu zamkniecia w klatce.
Jak ona zachowywala sie w lazience karmicielki czy na pokoju?
Byla swobodniejsza?
Jesli tak - to moze pozwolic jej mieszkac np. w jakiejs lazience - tak zeby miala wieksza swobode?
Bo dla niektorych kotow, szczegolnie wolnozyjacych, dyskomfort spowodowany zamknieciem w klatce jest tak ogromny ze jedzenia nie rusza, wpadaja w stupor i po prostu chca umrzec :(

PostNapisane: Sob wrz 02, 2006 13:10
przez crisis
Biedna kiciulka, ten stres to napewno z powodu zamkniecia w kaltce, zgadzam sie z radami Blue. Powodzenia i duze kciuki za kotulke

PostNapisane: Sob wrz 02, 2006 13:59
przez Katy
Blue pisze:Biedna koteczka...

Odnosnie zmniejszenia stresu i sprawienia zeby ruszyla cos do jedzenia - na pewno klatke trzeba ocienic, przykryc czyms nie przepuszczajacym za bardzo swiatla.
Wsadzic do srodka jedzenie, picie, kuwete i nie zagladac przez kilka godzin.

Kotka jest pewnie i przerazona, ale i w ogromnym dyskomforcie z powodu zamkniecia w klatce.
Jak ona zachowywala sie w lazience karmicielki czy na pokoju?
Byla swobodniejsza?
Jesli tak - to moze pozwolic jej mieszkac np. w jakiejs lazience - tak zeby miala wieksza swobode?
Bo dla niektorych kotow, szczegolnie wolnozyjacych, dyskomfort spowodowany zamknieciem w klatce jest tak ogromny ze jedzenia nie rusza, wpadaja w stupor i po prostu chca umrzec :(


Blue, klatka jest przykryta, a koteczka ma spokój - Wielbłądzio mieszka tylko z kotami, a dni spędza na nauce. Dzisiaj kotka ma cały dzień spokój bo Kasi nie ma - zobaczymy czy coś zje.
U karmicielki zachowywała sie swobodnie - dawała głaskać, przyszła na kolana, miziała się.
Odizolować nie ma gdzie u Wielbłądzi. Do łazienki nie może jej zamknąć, bo koty załatwiają się do umywalki.
Dlatego może znajdzie się ktoś inny kto oswoi kiciunię?

PostNapisane: Nie wrz 03, 2006 1:37
przez Wielbłądzio
nic nie zjadła, najprawdopodobniej i nie wypiła (woda była rozlana) :(
zostawiłam klatkę nakrytą grubym patchworkiem, w klatce do wyboru do koloru: tuńczyka, drobno pokrojoną wołowinę i serca drobiowe, gourmeta w sosie... i nic :( od whiskasa i kk (specjalnie dla niej kupionych :? ) też tylko zlizuje odrobinę sosu, kiedy daję nową miskę - i koniec :(
jest chyba coraz gorzej: przedwczoraj grzecznie załatwiła się do kuwety, wczoraj w ogóle nic nie zrobiła, za to dziś... zastałam ją leżącą we własnych odchodach - a kuweta czysta 8O zdążyłam posprzątać cały syf, a ona zrobiła następną kupę pod siebie 8O
kiedy tylko zbliżam do niej rękę, płaszczy uszy, zaczyna warczeć i wymachuje na oślep łapami... przedwczoraj udało mi się wyczyścić jej uszy (świerzb) i wmusić trochę wody, wczoraj po kilku nieudanych próbach również, dziś niestety jak na razie nici :( jej pazury i zęby przechodzą przez rękawice :evil:
a kiedy się nią nie interesuję, siedzi dosłownie godzinami bez ruchu, skulona... ma taki smutny wyraz pyszczka, że można się popłakać :cry: i oczy strasznie smutne :(
zupełnie nie wiem, co dalej. odizolować jej kompletnie nie mam gdzie, łazienka niestety nie wchodzi w grę, bo nie potrafię zwalczyć obrzydliwego nawyku Julka i Tadźki - paskudzą do umywalki, a kiedy np. specjalnie wstawię tam miskę (żeby poszły do kuwety), Lich przychodzi lać na łóżko (mimo iż oczywiście wie, że trzeba do kuwety) :evil:
wypuścić do kotów? w środę po przywiezieniu momentalnie ukryła się pod stolikiem od kompa i siedziała tam bez ruchu do połowy czwartku :roll: no i boję się, że z większej przestrzeni to już na bank do kuwety nie trafi - a ja naprawdę teraz nie mam czasu i siły szukać i sprzątać smrodu po kątach :roll: :? mam naście poważnych spraw na głowie, m.in. próbę uratowania moich studiów, tj. naukę do paru egzaminów na raz. jak na razie, z powodu kotów mało co tknęłam, a pierwszy z egz. za pięć dni :( możliwe, że reszta też dzień po dniu

wzięłam za tę kotkę tymczasową odpowiedzialność, a w tej chwili czuję się, jakbym robiła jej krzywdę i z pewnością właśnie tak niestety jest :cry: :cry: :cry:

PostNapisane: Nie wrz 03, 2006 2:24
przez anie
Kasiu, jestem z Tobą.

nie wiwm, co Ci napisac :(
tak bardzo bym chciała, żeby koteczka poczuła się lepiej..

kciuki!

PostNapisane: Nie wrz 03, 2006 11:02
przez crisis
Przykro mi naprawde
A co z tym pomyslem zeby karmicielka do niej zajarzala? moze wtedy by sie troszke lepiej poczula?

PostNapisane: Nie wrz 03, 2006 15:23
przez Beliowen
Z opisu - problem rośnie zamiast maleć :(

Wielbłądzio, a może ona po prostu jest chora?
Może coś ją boli (uszy?) i do stresu związanego z zamknięciem i obcym otoczeniem doszedł jakiś dyskomfort i dlatego coraz gorzej reaguje?

Ja miałam kiedyś w łazience takiego kota - i choć poprawa naszych relacji następowała bardzo powoli, jednak następowała, a nawet jeśli były okresy kiedy nie było lepiej, na pewno też nie pogarszało się.
Dlatego chyba spróbowałabym jakoś dostarczyć kotkę do weta - nie wiem gdzie mieszkasz, więc konkretnej lecznicy nie podpowiem.

PostNapisane: Nie wrz 03, 2006 18:39
przez Wielbłądzio
jedno na pewno dziś jest pocieszające: Łapka (bo tak ma na imię) jest najedzona :D poza tym - raczej bez zmian, ale po kolei:

po południu przyjechała do mnie karmicielka kotki. i... gdybym tego na własne oczy nie zobaczyła, to trudno byłoby mi uwierzyć: kota RZUCIŁA SIĘ na surową wątróbkę i zjadła jej dwa spodki, a potem: ten prychający, boksujący mnie opancerzonymi łapami kot, całymi dniami skulony w kącie klatki, spokojnie wymaszerował na zewnątrz (od rana miała otwarte drzwiczki i ani się ruszyła), zaczął przyjaźnie miauczeć i nadstawiać karmicielce grzbiet do głaskania, przez pomyłkę :wink: dała się pogłaskać nawet mnie... cały czas była wpatrzona w swoją panią, na jej głos (po kilku słowach ledwie) w jednej chwili odżyła...
razem zdecydowałyśmy, że na razie - skoro chwilowo nie ma niebezpieczeństwa, że wycieńczony stwór dłużej tego nie wytrzyma - Łapka zostaje u mnie i damy jej jeszcze szansę... że może jednak się do mnie przekona, nie będzie warczeć i będzie jeść...
od paru godzin koteczka siedzi pod stolikiem z komputerem (w tym samym miejscu co po przyniesieniu), znów skulona i z położonymi uszami; a kiedy się do niej nachylam, daleko nawet - znów to samo :( :( :( przerażony wzrok, syczenie, wymachiwanie łapami, cofanie się jeszcze głębiej... nie chcę póki co zamykać jej znowu do klatki, przemocą łapać i ściśniętej w ręczniku przenosić - niech sobie siedzi gdzie chce... obawiam się tylko, że teraz narobi mi w zwój kabli, w dodatku w niedostępnym kącie :roll:
jutro wytrzyma, pojutrze też -ale problem nadal jest :( :( :(
to nieprawdopodobne, że kot zmienia się tak kompletnie dosłownie w ciągu kilku sekund, na widok 'swojego' i jedynego 'oswojonego' człowieka... gdyby mogła mieszkać u karmicielki, byłaby kochanym miziakiem - a u mnie, pomimo wszelkich moich starań, jest przerażoną, kolczastą dziczą :( :( :(
i co z nią zrobić...? nie ma mowy o wypuszczeniu tam, skąd jest, tam nie ma już możliwości przetrwania zimy... nie ma mowy o znalezieniu dla niej dobrego domu, bo na obcych z pewnością zareaguje tak samo jak na mnie...

PostNapisane: Nie wrz 03, 2006 19:34
przez Siean
Oj... :( :( :(
niedobrze...
To już taki problem z dziczkami, że ciężko je przekonać...
Przez to mam już w domu kilka kotów...
Może jednak się z nią uda... Trzymam kciuki.

PostNapisane: Nie wrz 03, 2006 20:37
przez crisis
Dobrze ze kicia chociaz zjadla sporo. Ja szczerze mowiac tak wlasnie przypuszczalam ze tak bedzie. Ona po prostu ufa tylko swojej karmicielce i nie wie jakie ty masz zamiary. Mam nadzieje ze bedzie troszke lepiej i zacznie do ciebie sie przekonywac, trzymam za to mocne kciuki.

PostNapisane: Pon wrz 04, 2006 8:01
przez Mysza
No faktycznie jest problem :( i to duży :(

PostNapisane: Pon wrz 04, 2006 8:44
przez Katy
Sytuacja jest kiepska, naprawdę.
Byłam wczoraj razem z karmicielką u Wielbłądzia. Widziałam jak koteczka się ożywiła i jadła.

Według mnie kotka potrzebuje miejsca gdzie będzie (przynajmniej na początku) sama. Jakiejś łazienki, pokoju. Jak siedziała u karmicielki jeden dzień w łazience to nawet ja ją do transporterka włożyłam i mi mruczała.

Jeśli się do wtorku nie poprawi koteczkę będziemy musiały wypuścić.
Karmicielka nie może jej zabrać do siebie - mówi że ma agresywnego psa. Co prawda ma jednego kota, ale próbowała mieć drugiego i nie udało się przez psa właśnie. Nie ma gdzie kotki odizolować. Jedyna szansa to to, że karmicielka czeka aż będzie mogła się wprowadzić do swojego domu i wtedy kotkę by zabrała. Ale kiedy to nastąpi - niewiadomo, a kotka może zimy nie przeżyc.

PostNapisane: Pon wrz 04, 2006 17:52
przez Wielbłądzio
dziś, kiedy nie było mnie w domu, ruszyła odrobinę wątróbki z miski... bardzo niedużo, ale ruszyła...
poza tym nadal bardzo źle, do prychania i wymachiwania łapami doszło wycie wniebogłosy, kiedy widzi, że chcę jej dotknąć :(
wczoraj siedziała do nocy pod tym stolikiem, niestety tak jak przypuszczałam w końcu zlała się tam w zwój kabli (część mam oklejonych materiałowym plastrem :evil:, bo Lilek gryzie jak królik :?) 8O śmierdzącej roboty miałam na ponad godzinę :evil: tak po prostu nie może być, wysiadam...
okiełznałam ją za pomocą koca i zaniosłam do łazienki, mając (słuszną) nadzieję, że - zaniesiona - nie ruszy się daleko i przynajmniej będzie łatwo sprzątać. siedziała tam, na półce przy wannie, przy otwartych drzwiach do rana. rano siedziała już 'w towarzystwie' kupy :evil: :( przed wyjściem zaniosłam ją do klatki, wstawiłam miskę z wątróbką, zakryłam klatkę patchworkiem... wątróbki jak wspomniałam troszeczkę zjadła, ale znów siedziała w kałuży moczu :evil: w dodatku żeby posprzątać trzeba najpierw tego kota jakoś ruszyć, a to oznacza siłowanie się z nią i brutalność, inaczej miałabym wydrapane oczy albo przynajmniej poharatane ręce :( widzę, że dłuższy pobyt tej kotki u mnie nie ma najmniejszego sensu :(
chyba musi wrócić na swoje śmieci :( , a tam w zimę na sto procent nie da sobie rady :cry:

PostNapisane: Pon wrz 04, 2006 17:59
przez Modjeska
Dziewczyny, jeśli kicia może być w pokoju to bardzo dobrze. Udawajcie, że jej nie ma, że kompletnie nie wiecie nic o jakimś kocie w pokoju. Nie patrzcie na nią. Moja Kizia po przywiezieniu z piwnicy na Gocławiu tydzień siedziała pod szafą. Wychodziła tylko jak syna nie było w pokoju albo spał. Potem zaczęła wychodzić do jedzenia ale trzeba się było odsunąć daleko od misek. Pierwszy raz dała się dotknąć po jakichś trzech tygodniach, do dzisiaj (po pół roku) nie wskakuje na kolana ale można ją wziąć na ręce i przenieść lub podnieść i postawić na szafce.

Dziki kot, przyzwyczajony do jednej karmicielki, potrzebuje baaaaaaaaaardzo dużo czasu żeby przekonać się do innych Dużych. Trzeba się wykazać anielską cierpliwością ale wkońcu będzie efekt. Problemem może być dla Was korzystanie z kuwety. Koty piwniczne załatwiają się najczęściej w ciemnym kącie, w śmieciach. My zabraliśmy z pokoju wszystko w co Kizia mogła nasikać - wszystkie tapicerowane meble, ubranie, pościel, materac stawialiśmy pionowo. Jeśli w jakimś miejscu pojawiała się kupa, stawialiśmy tam kuwetę.
Oswajanie Kizi trwało dwa miesiące do stanu - nie uciekam, dam się pogłaskać. Z kontrolą pyszczka i zębów czekaliśmy kolejne dwa miesiące.

Nie musicie dla kici szukać domu wychodzącego. Może się okazać, że wcale nie będzie odczuwała potrzeby wychodzenia "na niebezpieczny i zagrażający świat". Kizia po raz pierwszy odażyła się wyjść na dwór dopiero po trzech miesiącach pobytu u nas mimo, że mieszkała tuż koła kociej furtki.

Życzę Wam i kici powodzenia. Żałuję, że nie mogę pomóc bardziej konkretnie ale mam na stanie 8 kotów (3 rezydentki i kocięta z Kołą) + 4 kociaki w drodze. No i psy oczywiście.