Robi nam, się powoli dyskurs zoologiczny.
To znaczy tak - zacznę od poczatku.
Było już ciemno, bo była jesień i karmiłam moje dziczki.
Najpierw widziałam na parkingu COŚ i pomyliłam to z moimi dziczkami. Dopóki się nie zaczęło ruszać - `gibało się` tak smiesznie, no i miało krótkie łapki. Wmurowało mnie, bo sytuacja była zupełnie odrealniona. Przede wszystki zdziwiła mnie wielkość stworzonka. Zoczyłam też sporą plamę na podgardlu.
W domu - marsz do książek i drogą eliminacji [łasicę odrzuciłam na wstępie, bo za mała] doszłam do kamionki. Głównym kryterium była plama na szyi.
ALE - faktem jest, że nie złapałam drania za futro i nie wylegitymowałam [znaczy nie obejrzałam zbyt dokładnie].
Jedyne, co dobrze pamiętam z tamtego wieczoru, co zreszta potwierdziły jeszcze dwa spotkania, że to COŚ jest takie duże.