Wrocław. Mała Missy - jedziemy do domu?

Ta historia zaczęła się jak dobry film sensacyjny.
Niedzielny wieczór, za oknem wiatr i deszcz od czasu do czasu. Godzina 22.00...
Telefon. "Czy to pani zostawiała numer telefonu, żeby dać znać, jeśli znajdziemy kota?"
No tak, ja. Zimą szukałam kotki, która uciekła z lecznicy. Zostawiłam telefon na portierni, licząc, że ochroniarze w nocy mogą na nią natrafić.
Więc... "Owszem, to ja."
"Bo myśmy znaleźli kotka"
"Tamtą kotkę?"
"Chyba nie... a może to któryś z pani kotów... taki mały... bardzo się łasi"
"Nie, moje wszystkie koty są w domu... A co Państwo z nim zrobią?"
"Nie wiemy..."
No to już miałam przed oczyma klatkę w schronisku. I siedzącego w niej małego kociaka. Wystarczyła minuta, by przekonać mamę, tata też nie oponował za bardzo... Za pięć minut byłam już na portierni. Optymistycznie bez klatki, bo zakładałam kociaka...
Owszem, kociak był. A właściwie nie kociak, tylko panieneczka w wieku 4,5-5 miesięcy - jej ząbki lśnią nowością. Przyniesiona do domu od razu pobiegła do kuwetki, potem zajęła się zawartością misek.
A ja jestem zła. Bo Missy była domowym kotkiem
Futerko ma czyste, nieco tylko przykurzone, ale pod nim kryją się same kosteczki. Wie do czego służy kuwetka i że na stole ludzie jedzą. Woli jedzenie ludzkie od kociego.
I do patrolu ochroniarzy, wtedy wieczorem, podbiegła z błaganiem, by się nią zaopiekowali...
Miała szczęście.
Nikt jej nie szuka, więc ja zaczynam szukać jej domu...
Proszę, poznajcie Missy:
i portret:
Niedzielny wieczór, za oknem wiatr i deszcz od czasu do czasu. Godzina 22.00...
Telefon. "Czy to pani zostawiała numer telefonu, żeby dać znać, jeśli znajdziemy kota?"
No tak, ja. Zimą szukałam kotki, która uciekła z lecznicy. Zostawiłam telefon na portierni, licząc, że ochroniarze w nocy mogą na nią natrafić.
Więc... "Owszem, to ja."
"Bo myśmy znaleźli kotka"
"Tamtą kotkę?"
"Chyba nie... a może to któryś z pani kotów... taki mały... bardzo się łasi"
"Nie, moje wszystkie koty są w domu... A co Państwo z nim zrobią?"
"Nie wiemy..."
No to już miałam przed oczyma klatkę w schronisku. I siedzącego w niej małego kociaka. Wystarczyła minuta, by przekonać mamę, tata też nie oponował za bardzo... Za pięć minut byłam już na portierni. Optymistycznie bez klatki, bo zakładałam kociaka...
Owszem, kociak był. A właściwie nie kociak, tylko panieneczka w wieku 4,5-5 miesięcy - jej ząbki lśnią nowością. Przyniesiona do domu od razu pobiegła do kuwetki, potem zajęła się zawartością misek.
A ja jestem zła. Bo Missy była domowym kotkiem

Futerko ma czyste, nieco tylko przykurzone, ale pod nim kryją się same kosteczki. Wie do czego służy kuwetka i że na stole ludzie jedzą. Woli jedzenie ludzkie od kociego.
I do patrolu ochroniarzy, wtedy wieczorem, podbiegła z błaganiem, by się nią zaopiekowali...
Miała szczęście.
Nikt jej nie szuka, więc ja zaczynam szukać jej domu...
Proszę, poznajcie Missy:

i portret:
