Jutro minie 10 lat, odkąd zamieszkał ze mną wielokolorowy, półdługowłosy Bono.
Już wtedy ok. 5 letni (może starszy, może młodszy?)
Obecnie: staruszek.
Dziesięć wspaniałych lat, pełnych mruczenia, miauczenia i bliskości z wykorzystaniem każdej okazji, by zasnąć na ludzkich kolanach.
Dziesięć lat pełnych apetytu i kociej pulchności.
Doczekał się przezwiska „Budda”.
Od dwóch lat żyjemy z przewlekłą niewydolnością nerek i nadczynnością tarczycy.
Od roku, po okresie gwałtownego pogorszenia i spadku wagi, jesteśmy w stanie stabilności – każdej.
Jednak starość to starość – Bonio niedosłyszy, niedowidzi, nie ma zębów, ale ma za to swoje humory. Bywa marudny, potrafi budzić w nocy co godzinę, miaucząc na całe kocie gardło i ludzki blok, domagając się w ten sposób jedzenia, uwagi, przytulenia. O 2 czy 4 nad ranem. A ja, mamrocząc pod nosem nie zawsze cenzuralne słowa, wstaję, daję jeść, głaszczę, biorę pod pachę i przynoszę do łóżka. A on, starym zwyczajem, kładzie się na mojej głowie, ugniata łapeczkami i mruczy.
Obyś mruczał jak najdłużej, kotek.
Sto lat Bonusiu – moja szlafmyco bezzębna, kochana.