Strona 1 z 4

już dłużej nie dam rady - kotka w łazience/foto str3

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 18:57
przez villia
Czasem wszystko zacznie się od tego, że Twój ukochany kot zachoruje i zaczniesz szukać w Internecie informacji. Trafisz na pewne forum. I nagle jakby się coś stało z oczyma, jakby ktoś odczarował z nich mgłę osiadłą przez lata. Gdziekolwiek się nie ruszysz, widzisz koty. Biedne, niczyje koty. Bez dachu nad głową i własnej miski. Koty marznące, głodne, krzywdzone. I nagle okaże się, że takie koty są też na Twoim podwórku, pod drzwiami niemalże. Zapłaczesz głośno i płacząc podwiniesz rękawy, by robić tyle, ile robić możesz. Zarobić na karmę, już nie tylko dla swojego pieszczocha ale dla tych pieszczochów, które nikogo nie mają prócz Ciebie, które przychodzą na dźwięk Twojego głosu, i choć są głodne, to nie rzucą się jeść, one tak bardzo chcą, żebyś je trochę poprzytulała, i jedzą patrząc czy jeszcze jesteś, bo jak sobie idziesz, to nie, one właściwie mogą poczekać z jedzeniem, wolą pobiec za Tobą by choć jeszcze chwilkę zatrzymać Twój wzrok, byś musnęła ręka raz jeszcze…
W moim przypadku koty były dwa – Gajusz i jego mama Merigold. Gajusz znalazł dom dzięki eve69. Merigold została. Nie pracuję – jestem studentką. Odkładając złotówkę do złotówki zbierałam na jej sterylkę. I tak zastała nas zima. A dziś stwierdziłam, że nie wiem już ile kotów karmię. Widziałam kilka razy dwie tri, jedną łudząco podobną do Scarlett… Widywałam starego, zabiedzonego kocura… Kiedy nastały prawdziwe mrozy przestał przychodzić… Więc niezależnie od tego, ile by ich nie było, robię za mało. Nigdy nie zdążę zrobić tyle, by pomóc wszystkim kotom bez domu. Lub tym co dom straciły. Dziś, daleko od miejsca gdzie mieszkam, przyszła do mnie kotka. Każdy kto był u eve69 zna Baszę. Łapka tej kotki jeszcze nie wygląda jak łapka Baszy. Jeszcze… Podobno kotka pojawiła się kilka miesięcy temu, wyrzucona przez kogoś, łasząca się do wszystkich, od wszystkich dostająca jedzenie. Od wszystkich, poza tą jedną osobą, która rzuciła jej pod nogi fajerwerki.
Myślę, jak wiele rzeczy mogło potoczyć się w moim życiu inaczej. Mogłabym iść na licencjat, nie na magisterkę. Już być samodzielna. Mieszkać sama. Sama z kotami, o których liczbie ja decyduje a nie moi rodzice. Nie jest tak. Nie cofnę jutra, nie zmienię dzisiaj… Kotka została, a ja zalewając się łzami, wróciłam do domu.
Jak bardzo ciężko by mi nie było na sercu i na myśli, tutaj czekały na mnie istotki, które mi ufają, że wyjdę do nich z miską. Merigold pojawiała się ostatnio a to z jakimś kotem, calutkim burym, bez plamki białego, a to z totalnym rudzielcem… Goście robili 10 kroków w tył na każdy mój krok do nich. Rudzielec dziś nie wytrzymał. Przyszedł blisko, bliziutko. Najpierw niepewnie, a potem wtulił się we mnie cała powierzchnią swojego skołtunionego ciałka. Nie dalej niż pół godziny temu siedziałam na śniegu, tuląc go mocno, rycząc w niebogłosy, a Meri łasiła się o moją rękę. Rudzielec jest duży. Ma ogromną głowę i jest piękny. Płaczę znowu, bo gdy szłam do domu, one szły za mną, a ja kątem oka, przez płot, dostrzegłam jeszcze jedno rude futro.

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 19:16
przez Sin
napiszę tylko tyle - wiem o czym mówisz, dobrze wiem :cry:

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 19:20
przez crisis
:crying:
Ja tez doskonale rozumiem co masz na mysli:(( i jedyne co moge zrobic w takich sytuacjach to tak jak ty siedziec i beczec jak idiotka, wszyscy mi mowia, ze nie moge uratowac wszystkich kotow, zebym sie tak nie przejmowala no i zebym przestala wchodzic na forum bo zabardzo sie przejmuje......... ale ja nie umiem
dolaczam sie do twego :crying:

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 19:24
przez villia
"Jak długo jeszcze mogę żyć
po utraceniu
wszelkiej nadziei?
pytam trzy kamienie

(...)

Trzeci kamień uśmiecha się:
To zależy co jeszcze
nazywasz życiem
gdy twoja nadzieja umarła"
(E.Fried)

Ilustracją do tego wiersza były oczy starego kocura, gdy widziałam go po raz ostatni. Nigdy nie pozwolił mi do siebie podejść. Nigdy nie chciał ode mnie nic więcej poza miską karmy, oddzielnie od innych kotów.

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 19:32
przez magicmada
mysle, ze wiem o co Ci chodzi...
zal mi jest wszytskich kotow ze schroniska, wszytskich nieszczesnikow opisywanych na forum i szukajacych pomocy... i bezdomnych
ja robie bardzo malo, w porownaniu z niektorymi, wlasciwie to nic, dbam o dwa moje koty, (jeden ze schroniska), jak wpadnie mi pare groszy, wysylam , lub daje opiekunom potrzebujacym kotow, mam straszliwe wyrzuty sumienia, ze to tak malo, ale z drugiej strony kazdy robi, tyle, ile moze, ile potrafi, nie potrafie sobie tak zoorganiozwac zycia,
zeby dokarmiac dziczki, jezdzic do schroniska, przechowywac co chwila nowe koty, szukac im domow i do tego zadbac o moje koty oraz pracowac, a parcuje duzo, moze nawet zbyt duzo...
nie chce dopuscic do sytyuacji, ze bede miala w domu 5 kotow, bo wiem, ze ja tego akurat nie ogarne,
dlatego Villia, uwazam,. ze i tak robisz bardzo duzo, pamietaj, ze nie zbawisz calego swiata, niestety i nie zadreczaj sie, bo musisz byc silna dla swoich kotow, pozdrawiam Cie mocno

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 19:36
przez covu
mnie tez to wszystko dobija...
i to strasznie :(


moga sie tylko laczyc z Toba w bolu...

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 19:40
przez Olinka
villia - a ja nie żałuję, że "widzę".
Nigdy nie zapomnę małego burego kociaczka, który bardzo dawno (jakieś 10 lat temu) włóczył się pod moim blokiem i prosił o pomoc. I ja go "nie widziałam", myślałam - "on sobie poradzi". Ten kociak zginął pod kołami samochodu. Dopiero wtedy zrozumiałam co powinnam zrobić i odzyskałam wzrok.
I chociaż czasami jest ciężko - nie żałuję.
Mam swoje koty, o które dbam najlepiej jak potrafię.
Mam stadko dziczków - pomagam im na tyle, na ile mogę.
I nie przejdę obojętnie obok żadnego kota, który potrzebuje pomocy.
Zresztą odkąd znalazłam to forum - pomaganie kotom jest dużo łatwiejsze niż przedtem.
Mój największy problem to pieniądze niestety - gdybym je miała to poszła bym na całość :D.
I chociaż czasami ręce opadają i tylko płakać się chce, to argument, że "wszystkim przecież nie pomogę", działa na mnie jak płachta na byka, bo przecież "Kto ratuje jedno życie..." - nawet jeśli to "tylko" kocie życie...

:wink:

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 19:48
przez otka
Villia - wrażliwość jest ogromnym darem ale bywa też przekleństwem. Ludzie nią obdarzeni dostrzegają więcej, przeżywają mocniej. Jedynym pocieszeniem może być fakt, że nie dotyczy to tylko chwil, kiedy buntujemy się przeciwko niesprawiedliwości tego świata ale również tych gdy zachwycamy się jego pięknem.

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 20:01
przez villia
Dziękuję wszystkim.

Olinka, tak naprawdę, chyba dopiero dziś zrozumiałam, co chciałaś mi powiedzieć, gdy pisałaś swoje uwagi do mojego tekstu. To, jak bardzo mało w tym piękna,a jak dużo bólu i strachu.

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 20:35
przez Maryla
chciałam tylko napisać że ja to też przeżywałam
wydawało mi się że byłam bardzo słaba psychicznie i stać mnie tylko na to aby płakać nad biednymi zwierzętami
ale los postwił mi na drodze kogoś silniejszego kto mi pokazał co i jak można zrobić
i jak się nie bać
najpierw tylko finansowałam utrzymanie kotów (wtedy jeszcze miałam z czego) i uważam że to b. duzo jesli ktoś może tylko tak
wtedy jeszcze rodziły się koty w moim bloku, umierały i były zamurowywane, niesterylizowane
tak trafił do mnie Buruś którego matkę zamurowano a rodzeństwo umarło
ciągle pamiętam te umarłe maluchy leżące przy okienku :(
Burusia uratowałyśmy, zostal moim 8 kotem
pamiętam jak ostatni raz widziałam starego Karolka który tarzał się w piachu na słońcu ale pewnego dnia już nie wyszedł
i Romusia bez jednego oczka który wrócił z nieudanej adopcji i też pewnego dnia nie wyszedł
i Zuzię która siedziała na drzewie i darła się czekając na kolację a potem chodziła z nami siedząc mi na ramieniu - też pewnego dnia nie wyszła (chciałabym wierzyć że ją ktoś przygarnął, ale raczej stało się coś złego)
żeby to przerwać zaczęłyśmy robić sterylki i adopcje, gdy zaczynałyśmy miałyśmy około 40 kotów a na bazarku kotka urodziła 7 maluchów - to chyba był nasz ostatni urodzony miot - wszstkie znalazły dom
z tej liczby po adopcjach i odejściach zostało nam na sporym terenie chyba z 6 kotów, w międzyczasie kilkadziesiąt podrzucono
ale każdego wyrzuconego kota zabierałyśmy i szukałyśmy mu domu
te które się nadawały do domów - również tam trafiły
zostały tylko dzikusy, wysterylizowane
zrobiłyśmy z p. Anią gigantyczną pracę
włożyłam w to oszczędności swojego życia i niemałe wtedy dochody
ale mamy naprawdę spokój
spokój który burzy tylko wyrzucany kolejny kot/koty
ale tak jak napisałam - nie zostawiamy go żeby nie oglądać przejechanego/pogryzionego itp..
trudno - to nie kosztuje mało ale wiem że czasami jest to najmniejszy problem - jeśli chcesz coś zrobić to chętni się znajdą, gorzej gdy chcesz by to zrobili za ciebie inni

podsumowując chciałam Ci tylko napisać że owszem człowiek czuje się bezsilny gdy to wszystko widzi ale trzeba zacząć
wyrabia się wtedy w sobie siłę psychiczną która pozwala robić więcej i lepiej
my chodziłyśmy na przykład do administracji zeby nam nie utrudniali - i pokazując co robimy , ze zmniejszamy liczbe kotów, ze zostawiamy porządek - zyskaliśmy sprzymierzeńców, koty nie są trute, mają powycinane okienka , nawet dla osiedlowego psa uzyskaliśmy zgode na budę i jedzenie z gminy

villia,na pewno masz możliwość w jakiś sposób tym kotom pomóc - powinnaś spróbować jeśli chcesz spać spokojniej
od Ciebie zależy co zrobisz
jak zaczniesz na pewno zyskasz sprzymierzeńców (ale pewnie i wrogów dla równowagi)

powodzenia :ok:

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 20:48
przez podswiadomosc
Bardzo chcialbym miec Twoja sile Maryla. Nie potrafie przejsc obok zwierzaka potrzebujacego pomocy i zostawic go , ale kosztuje mnie to wiele............awantury z TZ, klotnie z sasiadami , poczucie samotnosci.....
Nie zaluje ..,ale kiedy ide obok bloku ,to modle sie ,zeby nie bylo tam zadnej nowej biedy.

To forum dalo mi bardzo bardzo duzo.......I chyba tu jest miejsce ,zeby Wam dziewczyny podziekowac..gdyby nie wy dawno temu bym sie poddala.Dziekuje

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 22:16
przez Pei
Ja rozumiem Villie doskonale. Tez czasem zastanawiam sie czemu jestem na mgr. Czułam sie okropnie kiedy kot siedział po moimi dzrwiami a ja go mogłam jedynie nakramić a mama mowila "nie badz taka kocia mama przeciez wszytkich kotow na swiecie nie uratujesz" przepłakałam pół wieczoru ale stwierdziłam ze roniąc łzy w niczym nie pomoge. Chce pomagać tak jak moge, nie mam duzych mozliwości ale tak sobie myśle że jeżeli ja zrobie troszeczke i znajdzie się jeszcze kilka osób, które zrobią troszeczke to razem możemy zrobic naprwde dużo :)

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 22:33
przez Kasia D.
Dziewczyny... to nie tak...
Jesteście dorosłe, chcecie zrobić coś dobrego a nie złego, macie głowe i dwie ręce tak jak inni, doświadczeni kociarze.
Wierzcie mi, ze sa dziesiatki sposobów aby pomóc kotu, którego rodzice nie chcą widziec w domu, chociazby na kilka dni...
Sa piwnice, strychy, suszarni, pralnie, mozna kota umiescic w klatce po królikach ( nawet pozyczonej).
Czasami nawet nie wiemy, ze obok nas mieszkają wrażliwi ludzie, którzy nam pomogą, udostepnią jakies pomieszczenie gospodarcze, podwiozą autem do weta, dadza pare złotych na karmę.
Trzeba tylko ich poszukac. Działanie w pojedynkę to ciężar nie do udźwignięcia, wiem o tym az nadto dobrze, niestety.
A swoje i tak trzeba wypłakać w któryms momencie pracy przy ratowaniu kotów. Potem człowiek krzepnie i nabiera pewności.
I nie dajcie się przydusić i zakrzyczeć. Bo to Wy macie rację.

PostNapisane: Sob lut 18, 2006 22:52
przez Siean
Trzymaj się villia...
Lena z Wrocławia kiedyś podała taki cytat:
Wielki sztorm pozostawił na plaży tysiące rozgwiazd. Brzegiem oceanu powoli szedł starzec. Delikatnie brał każdą rozgwiazdę do ręki i odnosił ją do wody. Z naprzeciwka nadszedł młodzieniec i zdumiony rzekł - Po co to robisz, starcze?! Przecież tych rozgwiazd jest tu dziesiątki tysięcy! I tak wszystkich nie uratujesz! Twoje staranie zupełnie nie ma sensu!! Starzec w milczeniu podniósł kolejną rozgwiazdę i wkładając ją do wody rzekł - Dla niej ma...


I pewnie dlatego odsiaduję godziny w ambulatorium, jeśłi trzeba, dlatego w mieszkaniu, gdzie mieszkam z rodzicami bawi się tuzin kotów, dlatego ojciec jeździ na działki dokarmiać tamtejsze dziczki.
Czasem jestem zmęczona... koty potrafią solidnie nabłaganić.
Czasem mówie sobie, że to szaleństwo.
Ale nie potrafiłam odpowiedzieć twierdząco na pytanie "Zostawić go?" o ciężko chorym kocie leżącym w altanie. I nadal nie potrafię.

A z rzeczy pocieszających - tamten kot wyzdrowiał, dziś pojechał do nowego domku. A wczoraj, ojciec, jadąc na działki, zastał przed bramą ogrodu cztery samochody. Wszyscy przyjechali nakarmić koty.

PostNapisane: Nie lut 19, 2006 6:59
przez jojo
otka pisze:Villia - wrażliwość jest ogromnym darem ale bywa też przekleństwem. Ludzie nią obdarzeni dostrzegają więcej, przeżywają mocniej. Jedynym pocieszeniem może być fakt, że nie dotyczy to tylko chwil, kiedy buntujemy się przeciwko niesprawiedliwości tego świata ale również tych gdy zachwycamy się jego pięknem.


tak, to prawda, ciezko zyc z wrazliwoscia (ba, z nadwrazliwoscia) ale zyjesz intensywniej, ze wszystkimi smutkami i radosciami, nic nie uronisz, nie przegapisz... tym sie pocieszam

Trzymajmy sie razem bo w grupie sila :wink: