Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
katonka pisze:Tak, Herhor odszedł.
Nie mogę się pozbierać, przyzwyczaił mnie do tego, że podnosił się z każdej choroby, czy słabszego samopoczucia. Żył kilka lat z guzem tarczycy, od roku wiedziałam o nowotworze nerki. A on trwał.
Aż dwa tygodnie temu zaczął słabnąć i zwykłe procedury (kroplówkowe) już go nie podniosły.
Jeszcze nie umiem bez niego żyć. Towarzyszył mi przez prawie 17 lat. Zawsze blisko, krok w krok za mną, jak wierny pies. Spaliśmy nos w nos...
Pamiętam, że wtedy w Egipcie takim przełomowym momentem była chwila, kiedy ta przerażona, zachudzona bida, pewnej nocy podeszła do mojej spuszczonej z łóżka ręki, owinęła się wokół palca i zasnęła. Wiedziałam wtedy, że stanę na głowie, żeby uratować Herka.
W zeszłą środę byłam z córeczką na porannych zajęciach. Kiedy wróciłam do domu, Herhor leżał na moim łóżku, oddychał już z trudem.
Podeszłam do niego, położyłam się nos w nos.A on przeciągnął się, złapał mnie łapkami za palec. I zasnął.
Użytkownicy przeglądający ten dział: ASK@ i 254 gości