Alergie nie są zaliczane do chorób odzwierzęcych, jednak pozwolę
sobie napisać o nich, ponieważ bardzo często zwierzęta obarczane
są winą za występowanie tego schorzenia.
Dorota Sumińska
Książka Trudne tematy
Chorób, którymi przynajmniej teoretycznie można zarazić się od
zwierząt, jest jeszcze więcej niż zwierząt, a gdybym zaczęła
wymieniać choroby, którymi można zarazić się od ludzi,
wolelibyście nigdy się nie urodzić. Zacznijmy od skóry, która
najczęściej kontaktuje się ze światem pełnym zarazków przez
dotyk – ręka jest pierwsza zarówno w kontaktach międzyludzkich,
jak i międzygatunkowych. Ileż to razy słyszeliśmy od mamy: umyj
ręce, bo głaskałeś psa czy jakieś inne zwierzę. Rzadziej
zwraca się uwagę na mycie rąk po wyjściu z miejskich środków
komunikacji. Choć każdy powie, że myje ręce po wyjściu z
toalety, to rzeczywistość wygląda zatrważająco – wyniki
badań wykazały, że tylko co czwarty człowiek myje ręce po
załatwieniu potrzeb fizjologicznych.
Alergie nie są zaliczane do chorób odzwierzęcych, jednak pozwolę
sobie napisać o nich, ponieważ bardzo często zwierzęta obarczane
są winą za występowanie tego schorzenia.
Choroby alergiczne stały się zmorą naszych czasów. Kiedyś
ludzie cierpieli ewentualnie na katar sienny, ale uczulenie na
kilkanaście alergenów u co drugiego dziecka jeszcze 50 lat temu
nie istniało. Ktoś powie, nie bez cienia racji, że umierało
dużo noworodków, a odchodziły właśnie te słabsze, którym
ówczesna medycyna nie była w stanie pomóc. Na pewno selekcja
naturalna ma tu duże znaczenie, ale nie oszukujmy się, 50 lat temu
w Europie śmiertelność noworodków nie wynosiła 50%, a poza tym
nie tylko choroby tła alergicznego były przyczyną zgonów. Ja nie
mam jeszcze pięćdziesięciu lat, a nie pamiętam, aby pośród
licznego grona kolegów ze szkoły był choć jeden np. z atopią
(silną nadwrażliwością na szereg alergenów).
Kiedy w latach osiemdziesiątych rodziła się moja córka, alergie
u dzieci były już na porządku dziennym. Zauważmy, że choroby
alergiczne dręczą głównie miejską populację ludzi, wydawałoby
się tę żyjącą w lepszych warunkach. Łatwiejsze warunki życia,
bogatsze jedzenie, większa dbałość o higienę, teoretycznie
wszystko to powinno poprawiać stan zdrowia, a jednak. Nazwa
„choroby cywilizacyjne” związana jest raczej z miastem. Wraz z
rozwojem cywilizacji mieszkańcy wsi nie przestali pracować przy
zwierzętach i na polu. Z całą pewnością w Polsce niewiele się
zmieniło i dzień rolnika jest taki sam jak kilkadziesiąt lat
temu. Nawet jeśli wsiadł na traktor i ma elektryczne dojarki, to
pracę zaczyna ze wschodem słońca, przebywa w naturalnnym
środowisku, nie myje co chwilę rąk, nie przejada się fast foodem
i nie spędza godzin przed komputerem i telewizorem. Jakimś dziwnym
trafem u ludzi ze wsi sporadycznie stwierdza się zarówno alergie
pokarmowe, jak i uczulenia „na psa i kota”. Dużo bliższy
kontakt ze zwierzętami, ich sierścią i odchodami jakoś nie
powoduje alergii u wiejskich dzieci, pod warunkiem że w
gospodarstwie nie używa się dużej ilości sztucznych nawozów.
Tu tkwi następna pułapka – chemia. Nie zdajemy sobie sprawy, że
jedząc zwykły chleb, zjadamy nie tylko te substancje chemiczne,
które poprawią jego trwałość, ale i te, które trafiły do
ziaren jeszcze na polu, stosowane w celu zwiększenia plonów. Kiedy
sięgamy po pyszny kotlecik, zjadamy nie tylko te leki, które
zwierzę otrzymywało w celu uzyskania jak największych przyrostów
wagi w jak najkrótszym czasie, ale i to, co zebrały zjadane
przezeń rośliny. Jesteśmy nafaszerowani chemią, hormonami,
truciznami wszelakiej maści, a mimo to bez lęku wpuszczamy do domu
chemiczną bombę w postaci reklamowanych we wszystkich mediach
cudownych środków do utrzymania sterylnej czystości. Nie zdajemy
sobie sprawy, że jeśli zabraknie w naszym środowisku bakterii i
grzybów, które chronią nasze ciała przed zakaźnymi
drobnoustrojami, przyjdzie się żegnać z życiem i to w bardzo
nieprzyjemny sposób. Kto był pierwszy, mydło antybakteryjne czy
kot? Czy nasi przodkowie wyszli ze składu chemicznego, czy z
lasów, pól i łąk pełnych pyłków, owadów i wszystkiego, czego
dziś tak bardzo brakuje, czystej wody i powietrza?
Reasumując, wprowadzeniu naszych organizmów w stan
nadwrażliwości, w którym nie umie on rozpoznać, „kto wróg, a
kto przyjaciel” nie jest winny ani kot, ani pies, tylko chemia i
niezdrowy, wyjałowiony tryb życia. Na część czynników
niszczących nasze zdrowie nie mamy wpływu, ale jest sporo takich,
których możemy unikać. Jak więc ratować się przed
wszechobecną alergią? Co zrobić, gdy dziecko ma już „uczulenie
na psa”, a marzy o zwierzęciu? Takich pytań słyszę
przynajmniej dziesięć dziennie i niestety nie zawsze można
znaleźć rozwiązanie, ale to nie znaczy, że trzeba spocząć na
laurach i nie szukać wyjścia.
Aby zminimalizować prawdopodobieństwo wystąpienia alergii u
dziecka, trzeba zacząć od narodzin i za wszelką cenę starać
się karmić dziecko piersią i to nie pół roku, a nawet do 2-3
lat. Nie wprowadzać zbyt wcześnie „dorosłego jedzenia”,
niech dziecko oswoi się najpierw z tymi truciznami, które co
prawda w niewielkiej ilości, ale są w matczynym mleku. Nie kąpać
noworodka ani niemowlęcia codziennie, pozwolić delikatnej skórze
wytworzyć naturalną barierę ochronną, a nie zmywać ją
codziennie przy użyciu detergentów, odzierając z ochrony przed
drobnoustrojami i ALERGENAMI. Od pierwszych tygodni życia dziecka
stykać je z żywym, oczywiście zdrowym światem zewnętrznym. Nic
się nie stanie, gdy nasz własny zdrowy pies czy kot poliże
dziecko czy położy się obok na kanapie. Pisząc to mam na myśli
tylko dzieci zdrowe pod względem immunologicznym, ale i tak widzę
już oburzoną minę pediatry: „Jakim prawem lekarz weterynarii
radzi ludziom?” Proszę mi wybaczyć Panie Doktorze, ale chcę
przypomnieć, że i naszą, i psią, i słoniową biologią rządzą
te same prawa, a ja ze swej strony obiecuję, że nie pokuszę się
nigdy o wycięcie sąsiadce wyrostka robaczkowego.
Dziecko, u którego stwierdzono „alergię na psa lub kota”,może
mieć do czynienia z psem lub kotem. Przypominam, że alergia na psa
czy kota to nie uczulenie na ich sierść, ale na wydzielinę
gruczołów skórnych, która fruwa w powietrzu na włosach psiego
lub kociego podszerstka. Może właśnie dlatego, że nośnikiem
alergenu jest sierść, przyjęło się powiedzenie „uczulenie na
sierść”. Najsilniejszym z alergenów, zarówno u psa, jak i u
kota, jest okropnie śmierdząca wydzielina gruczołów zatok
okołoodbytniczych, dlatego bez specjalnego żalu należy się tych
gruczołów pozbyć. Zabieg chirurgiczny nie jest skomplikowany, a
przydatność tych gruczołów w życiu psa i kota domowego
ogranicza się do pozostawiania nieprzyjemnego zapachu. Aby
zminimalizować zagrożenie, trzeba dla alergika wybrać odpowiednie
zwierzę. Powinno mieć jak najmniej aktywne gruczoły skóry (poza
usuniętymi gruczołami). Najlepsze jest zwierzę białe o pewnych
cechach albinotycznych, a na dodatek nie powinno mieć podszerstka.
Na szczęście wśród psów i kotów znajdziemy takie osobniki.
Biały pudel o niezwykłej inteligencji czy wesoły maltańczyk, a
spośród kotów biały rex dewoński lub kornwalijski mogą
uszczęśliwić każdego, nie tylko alergika. Oczywiście decyzja o
wzięciu do domu kota czy psa musi być uzgodniona z lekarzem
alergologiem, a nie weterynarzem.
Po wprowadzeniu zwierzęcia do domu bardzo ostrożnie dawkujemy
kontakty alergika z nowym pupilem, nie ma mowy o wspólnym spaniu,
całowaniu czy przytulaniu. Na wszystko przyjdzie pora. Skuteczną
metodą leczenia alergii jest tzw. odczulanie, które polega na
stopniowo zwiększającym się dawkowaniu alergenu, na który
pacjent jest uczulony.
Dokładnie to samo będziemy robić, stopniowo zwiększając
zażyłość kontaktów alergika ze zwierzęciem i przedłużając
czas ich trwania. Trochę inaczej wygląda sytuacja, gdy zwierzę
test już w domu, a lekarz diagnozuje u dziecka alergię na sierść
i każe pozbyć się kota, psa czy królika. Pomijając te
przypadki, kiedy obecność zwierzęcia grozi np. dusznością na
tle astmy alergicznej, zastanów się chwilę lekarzu medycyny,
zastanówcie się rodzice, co jest gorsze dla małego człowieka,
wysypka (na którą można znaleźć sposób) czy rozpacz z powodu
rozstania z przyjacielem, lub co gorsza pierwsza lekcja
„znieczulicy”. W takiej sytuacji należy ograniczyć kontakty
alergika ze zwierzakiem, usunąć lub regularnie opróżniać
gruczoły zatok okołoodbytniczych i dokładnie (najlepiej mokrą
rękawicą) pozbawiać zwierzę martwego podszerstka, aby nie
fruwał w powietrzu.
Niestety znam również przypadki beznadziejne, na które nie ma
rady, gdy bezduszni rodzice chcąc się pozbyć psa, zasłaniają
się alergią u dziecka. Na szczęście nie ma ich dużo, a coraz
szersza wiedza alergologów ułatwia życie alergikom i ich psom.
http://czytelnia.onet.pl/0,1379902,do_czytania.html