IzaW pisze:09.06.05 w Starachowicach z ul. Podlesie wyszedł z domu i do tej pory nie wrócił nasz ukochany kotek - dwuletni, biały, kastrowany kocur. Ma niebieskie oczy, rude uszy oraz rude pręgi na ogonie i pyszczku. W dniu zaginięcia miał na szyi czerwoną obrożę z danymi teleadresowymi. Słuchając Waszych rad do tej pory:
- porozwieszałam ogłoszenia ze zdjęciem i wyznaczoną nagrodą w całej okolicy i z uporem maniaka uzupełaniam te pozrywane;
- rozwiesiłam ogłoszenie we wszystkich lecznicach i sklepach zoologicznych w mieście;
- chodziłam codziennie nocą z puszką z suchą karmą i grzechotałam, kiciałam i nasłuchiwałam;
- reagowałam na wszystkie sygnały i telefony (te mądre i te głupie)
- dałam ogłoszenie ze zdjęciem w lokalnej gazecie.
Brakuje już mi pomysłów. Chyba tylko to Forum mi pozostało.
Jeśli ktokolwiek widział lub cokolwiek wie o moim kociaku, proszę o kontakt po nr tel.: 041 273 50 51 lub na adres e-mail:
iza1970@poczta.fm.
Jeśli nie to błagam o forumowe kciuki. Tyle razy sprawiały, że kociaki cudem się znajdowały, że wierzę, że i tym razem siła i moc tego Forum sprawi, że Binos znów będzie z nami.
Tylko ta nadzieja mi pozostała…
(…)
Dalej się nie znalazł.
To kot wychodzący. Zimą wogóle nie wychodził. Latem na godzinę, dwie dziennie. Strasznie się bał przychodzącego z sąsiedniej ulicy kocura. Nawet podśmiewaliśmy się z niego, że taki tchórzyk. Chociaż byłam z tego zadowolona. To go trzymało w domu.
Jeśli wyszedł to na podwórko. Tylko raz na kilka dni za płot i zawsze się trzymał w pobliżu niego lub podwórka sąsiada. Nigdy nie widziałam go dalej. Jak tylko zobaczył psa lub obcego kota to biegusiem z miaukiem pędził do domu i na rękach musiałam go uspokajać. Tchórzysko moje.
Tego dnia gdy zginął o 16 się z nim bawiłam, a o 18 już coś mi się wydawało, że długo go nie widziałam i zaczełam go wołać. Nie przyszedł, a na wołanie zawsze przychodził. Już coś musiało się stać. Tylko co? Na dworze był bardzo czujny.
Wyobraźnia podpowiadała mi wszelkie czarne scenariusze od psów poprzez lisy, kuny i niewiadomo co jeszcze, ale po dokładnym przeszukaniu okolicy po kolei je odrzucałam.
Samochód też wykluczony. Sąsiad w tym czasie przy drodze kosił trawę. To musiał być człowiek. Tylko w jakim celu? Chociaż też nie do końca jestem pewna czy dał się komuś złapać. W domu był ufny. Ale na dworzu. Nie wiem. Nigdy nie widziałam żeby dał się komuś pogłaskać. Zresztą tak mało wychodził.
Dzieciaki przepytane. Zresztą same przylatywały z informacją o podobnych kotkach. Pijaczki z pobliskiego sklepu też. Właścicielka sklepu powiedziała mi, że miały co robić skuszone nagrodą.
Karmicielek tutaj nie ma.
To obrzeże miasta. Jeszcze do niedawna to była wieś. A zresztą teraz też się niewiele zmieniło. Chyba jedyną osobą w okolicy, która podkarmia okoliczne, nawet nie bezdomne, ale te powiedzmy wiejskie koty jestem ja.
Chyba czas się z tym pogodzić. Chociaż nie, nie chcę. Podobno wiara czyni cuda. Więc wierzę. Wierzę, że żyje, że komuś po prostu się spodobał, że jeszcze się odnajdziemy. Tak chcę mu pomóc trafić do domu, a nie potrafię.
Link:
http://forum.miau.pl/zagin-biay-kot-z-n ... highlight=