byłam, widziałam i wróciłam. I od razu dopadła mnie chandra unynska. Aczkolwiek nie wszystko było jak miało być: kolejki kilometrowe do kolejki, chamstwo w kolejkach i przepychanie i to wcale nie Polacy a przede wszystkim Niemcy. Stoki muldziaste i nie równane. Tylko raz na 6 dni zastalismy rano stoki przygotowane tak jak sobie wyobrażalismy: wyrównane przez ratraki, że nawet po czarnych trasach mozna było jeździć bez obawy o odgryzienie języka (wywalonego z wysiłku).
Widoki wspaniałe. Jeździlismy głownie na wysokosci 2000m na Smittenhohe bo na Kitzsteinhorn (ponad 3000 m) była czynna tylko jedna trasa, potem moze wiecej ale juz nie sprawdzalismy.
A przez ten czas Tygrys jeszcze urósł i zrobił sie jeszcze bardziej syjamopodobny: wysoki, chudy i gadatliwy. Pyza przejżała cały bagaz po powrocie, przymierzyła nowe buty TZ - stare kaflaki rozpadały sie na stoku i to na łatwej niebieskiej trasie. I wyglądała jak prawdziwy kot w butach.