Syjamkowaty

Ten przedstawiony wczoraj w galerii... To jeszcze jedno dziecko-niespodzianka. Jest synem Czarniutkiej i kręcego się po osiedlu obróżkowego (a niekiedy bezobróżkowego) artystokraty o wyglądzie syjama (jak sądzę). Po kądzieli jest zatem wnukiem mojej Felini i kuzynem Łatka. A niespodzianka, ponieważ nie widziałem w ogóle, że Czarniutka była w ciąży. Na połowę września celowałem ze sterylizacją koty, a tymczasem koło 8 września okazało się, że karmi
Niedługo potem namierzyłem piwnicę, w której urodziła. Z nasłuchu wyglądało, że jedno, góra dwa kocięta. Zatem trudno, odłożyłem zabieg.
10 października Czarniutka sama przyprowadziła mi kociaka. Gdy otworzyłem piwnicę, w której są miseczki oniemiałem. Absolutnie nie spodziewałem się zobaczyć kogoś takiego... Kocię, chociaż niezaradne jeszcze, było bardzo duże, a poza tym... chore. Prawe ślepko było na mur zlepione ropą, lewe zaczynało zachodzić. Ponieważ od dwóch lat noszę zawsze przy sobie świeże Sulfacetamidum, a zapas wody mam na miejscu, zacząłem zaraz leczenie. Szło opornie, dopiero po dziesięciu dniach zrobiło się naprawdę lepiej. Zakraplałem potem jeszcze przez pięć dni dla upewnienia się, ze początki (jak sądzę) kociego kataru zostały zażegnane.
Gdzieś dwa tygodnie temu kociak zaczął jeść stały pokarm i krótko potem Czarniutka przestała go karmić, chyba z ulgą. W ogóle - już wcześniej robiła wrażenie rozczarowanej trochę, że zaraz go nie wziąłem, ale chciałem, żeby co najmniej dwa miesiące spędził z matką. Jak na ponad dziewięciotygodniowe kocię jest olbrzymi i całkiem spokojny, chociaż lubi się bawić i jest ciekawy świata. Co dobre, nie ma żadnych złych doświadczeń z ludźmi i w znanym sobie towarzystwie podchodzi do wszystkiego bardzo ufnie.
A dziś się rozstrzynęło. Już gdy trafiła do mnie Agata rodzice wykazali w połowie października dziwnie żywe zainteresowanie, co dalej będzie z kotą. Gdy zaś dowiedzieli się o syjamkowatym i zobaczyli zdjęcia, zaczęli na poważnie się zastanawiać i w końcu podjęli decyzję. Wezmą syjamkowatego na piątego kota przywracając poprawną liczebność gromadki (w lipcu odeszła mieszkająca z nimi Kocia).
Tej nocy na próbę wziąłem kociaka z piwnicy na górę, pokazać go rodzicom "na żywo". Nieco spłoszył się w windzie, ale błyskawicznie dał się ugłaskać. W mieszkaniu po paru chwilach zaczął robić przymiarki do zwiedzania przedpokoju. Żadnego lęku czy spłoszenia... Nie czekałem już więc - teraz posypia u mnie w łazience, którą wcześniej pozwiedzał. Urządzę mu kwarantannę, przed końcem tygodnia będzie przegląd u veta i szczepienie, a potem pójdzie oswajać się z Tonim, Łajduskiem, Noskiem i Filkiem. A ja zajmę się wreszcie Czarniutką...

10 października Czarniutka sama przyprowadziła mi kociaka. Gdy otworzyłem piwnicę, w której są miseczki oniemiałem. Absolutnie nie spodziewałem się zobaczyć kogoś takiego... Kocię, chociaż niezaradne jeszcze, było bardzo duże, a poza tym... chore. Prawe ślepko było na mur zlepione ropą, lewe zaczynało zachodzić. Ponieważ od dwóch lat noszę zawsze przy sobie świeże Sulfacetamidum, a zapas wody mam na miejscu, zacząłem zaraz leczenie. Szło opornie, dopiero po dziesięciu dniach zrobiło się naprawdę lepiej. Zakraplałem potem jeszcze przez pięć dni dla upewnienia się, ze początki (jak sądzę) kociego kataru zostały zażegnane.
Gdzieś dwa tygodnie temu kociak zaczął jeść stały pokarm i krótko potem Czarniutka przestała go karmić, chyba z ulgą. W ogóle - już wcześniej robiła wrażenie rozczarowanej trochę, że zaraz go nie wziąłem, ale chciałem, żeby co najmniej dwa miesiące spędził z matką. Jak na ponad dziewięciotygodniowe kocię jest olbrzymi i całkiem spokojny, chociaż lubi się bawić i jest ciekawy świata. Co dobre, nie ma żadnych złych doświadczeń z ludźmi i w znanym sobie towarzystwie podchodzi do wszystkiego bardzo ufnie.
A dziś się rozstrzynęło. Już gdy trafiła do mnie Agata rodzice wykazali w połowie października dziwnie żywe zainteresowanie, co dalej będzie z kotą. Gdy zaś dowiedzieli się o syjamkowatym i zobaczyli zdjęcia, zaczęli na poważnie się zastanawiać i w końcu podjęli decyzję. Wezmą syjamkowatego na piątego kota przywracając poprawną liczebność gromadki (w lipcu odeszła mieszkająca z nimi Kocia).
Tej nocy na próbę wziąłem kociaka z piwnicy na górę, pokazać go rodzicom "na żywo". Nieco spłoszył się w windzie, ale błyskawicznie dał się ugłaskać. W mieszkaniu po paru chwilach zaczął robić przymiarki do zwiedzania przedpokoju. Żadnego lęku czy spłoszenia... Nie czekałem już więc - teraz posypia u mnie w łazience, którą wcześniej pozwiedzał. Urządzę mu kwarantannę, przed końcem tygodnia będzie przegląd u veta i szczepienie, a potem pójdzie oswajać się z Tonim, Łajduskiem, Noskiem i Filkiem. A ja zajmę się wreszcie Czarniutką...