Pan Ładny, teraz Mr Darcy :)

Moja historia z Panem Ladnym jest bardzo długa. Wystarczyłaby na napisanie sporej książki .... Nie jest to historia ani ładna, ani porywająca ale mam nadzieję, że ze szczęśliwym zakończeniem.
Pierwszy raz zobaczyłam go rano idąc do pracy. Siedział koło samochodu i niepewnie rozglądał się dookoła. Był piękny. Gęste błyszczące futro, dumnie uniesiona głowa i oczy w których można się zatracić. Takiego błękitu jeszcze nigdy nie widziałam. To było jakieś trzy miesiące temu. Na szyji miał zółtą obróżkę. Pomyślałam wtedy ze złością: "Jak ktoś się nie boi wypuszczać kota na dwór. Zwłaszcza bez żadnego nadzoru." Po tym przypadkowym spotkaniu nie widziałam go przez jakieś 2-3 tygodnie. Następnym razem zobaczyłam go gdy wieczorem poszłam karmić dzikuski. Siedział pod blokiem i patrzył w okna, w których świeciło się swiatło. Wtedy dotarło do mnie, że on też jest bezdomny. Spróbowałam podejść do niego. Uciekł gdy tylko zrobiłam pierwszy krok w jego stronę. Podeszłam do miejsca, w którym siedział i zostawiłam jedzenie. I tak było przez kolejne kilka tygodni. Przychodziłam, zostawiałam jedzenie i odchodziłam. Czekałam. Czasem kilka minut, czasem kilkadziesiąt minut aż podejdzie i zje. Zawsze podchodził. I zawsze tam był.
W miarę upływu czasu pozwalał podchodzić do siebie coraz bliżej. Spędzałam z nim każdy wieczór. Siadywaliśmy między samochodami, w krzakach, pod blokiem i gadaliśmy. Tzn. ja gadałam a on jadł. Jadł i patrzył swoimi na w pół przestraszonymi a na w pół zaciekawionymi oczami. I gasł. Przeganiany przez inne koty nie mógł sobie znaleźć miejsca. Z dnia na dzień jego futro traciło blask i gęstość. W jego oczach już nie było takiej pewności siebie i hardości jak na początku. Coraz cześciej widziałam go siedzącego i wpatrującego się w okna, zaglądającego do klatek....
Któregoś dnia przyszedł jak zwykle na jedzenie. Siedzieliśmy na trawniku pod drzewem. On jadł a ja jak zwykle opowiadałam mu co się dziś wydarzyło. Po zjedzeniu, podniósł głowę znad miski, zrobił poł kroku w moją stronę, odwrócił się tyłem i położył. Pomyślałam wtedy: "Raz kozie śmierć. Teraz albo nigdy." Wstrzymałam oddech i powoli wyciągnęłam rękę w jego stronę. Delikatnie dotknęłam jego futra. ODwrócił gwałtownie głowę ale nie uciekł. Pogłaskałam go. Leżał cały napięty, gotowy się zerwać i zniknąć. Pod palcami cuzłam jak każdy mięsień jego ciała drży ze strachu. Po chwili cofnęłam rekę. Wtedy wstał, popatrzył nam mnie i poszedł. A ja siedziałam tam jeszcze przez jakieś 10 minut nie mogąc wyjść z szoku, że udało mi się go dotknąć. Kolejne dni były coraz lepsze. Był jeszcze ostrożny ale pozwalał na coraz więcej głaskania. Zdjęłam mu obrążę. Planowałam go w ciągu kilku dni złapać i zabrać do domu.
Któregoś dnia wyszłam jak zwykle na wieczorne karmienie. Pan Ladny długo nie przychodził. W końcu wypatrzyłam go między samochodami. Szedł powoli w moją stronę. Gdy był kilka metrów przede mną zobaczyłam co się stało. Całą lewą stronę głowy miał zakrwawioną. Przerażona zostawiałm jedzenie i pobiegłam do domu. Na miejscu przypomniałam sobie, że transporter pożyczyłam Mrówkom. Znalazłam karton. Złapałam go i poleciałam na miejsce. Wziełam Pana ladnego na ręce i wsadziłam do kartonu. Gdy już zmykałam wieczko, wyrwał się i uciekł. Chodziłam za nim jeszcze przez godzinę. Niestety. Nie udało się go już złapać
Gdy poszłam na drugi dzień na karmienie okazało się, że po tej nieudanej próbie łapania Pan Ladny stracił do mnie zaufanie
Byliśmy w tym samym punkcie co kilka tygodni wcześniej, czyli zostawiania jedzenia i patrzenia odległości kilku metrów jak je. Nie pozwalał mi do siebie podejśc, nie mówiąc o głaskaniu. Rozpoczęłam mozolną pracę oswajania go od nowa. Po kolejnych dwóch tygodniach pozwolił się znów dotknąć. Potem było już łatwiej. Teraz wiedziałam, ze kolejna próba łapania MUSI się udać. Kolejny raz by mi nie zaufał.
Wczoraj jak codzień wzięłam transporter, jedzenie i poszłam na karmienie. Pan Ladny przyszedł i zjadł. Na widok transporterki uciekł kawałek dalej. Wrócił po chwili gdy wciągnęłam go do zabawy. Po pół godzinie zabawy wzięłam go poprostu na ręce i wsadziłam do transporterki. UDAŁO SIĘ !!!!!! Pan Ladny był w transporterce
Zaniosłam go do domu. Narazie mieszka w łazience. Jest przestraszony ale pomiziany włącza motor i ugniata powietrze
Niestety ma katar
Ale dizś idziemy do weta i będziemy leczyć. Jeszcze nic nie zjadł i nie był w kuwecie. Mam nadzieję, że w dzień coś zje i się załatwi.
Szukamy domku dla pana Ladnego. Ale nie może to być domek byle jaki. Musi to być domek mądry, odpowiedzialny i bardzo kochający. KONIECZNIE niewychodzący i z zabezpieczonymi balkonami i oknami. On już spędził część życia na dworze. Gdyby drugi raz trafił na ulicę to długo by nie przeżył.
Kot będzie do oddania za około miesiąc, po wyleczeniu, zaszczepieniu i kastracji.
Nie ukrywam, że selekcja będzie bardzo ostra i, że będę preferowała osoby znajome. Albo przynajamniej takie, które stale bywają na forum.
A tak wygląda to cudo
http://img361.imageshack.us/img361/361/res...dscf43853oi.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/1923/re...dscf43867ie.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/2816/re...dscf43880vx.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/7519/re...dscf43902uv.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/1592/re...dscf43929jv.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/6636/re...dscf43944pq.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/7725/re...dscf43961wa.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/2295/re...dscf43977vk.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/2138/re...dscf43982ov.jpg
Pierwszy raz zobaczyłam go rano idąc do pracy. Siedział koło samochodu i niepewnie rozglądał się dookoła. Był piękny. Gęste błyszczące futro, dumnie uniesiona głowa i oczy w których można się zatracić. Takiego błękitu jeszcze nigdy nie widziałam. To było jakieś trzy miesiące temu. Na szyji miał zółtą obróżkę. Pomyślałam wtedy ze złością: "Jak ktoś się nie boi wypuszczać kota na dwór. Zwłaszcza bez żadnego nadzoru." Po tym przypadkowym spotkaniu nie widziałam go przez jakieś 2-3 tygodnie. Następnym razem zobaczyłam go gdy wieczorem poszłam karmić dzikuski. Siedział pod blokiem i patrzył w okna, w których świeciło się swiatło. Wtedy dotarło do mnie, że on też jest bezdomny. Spróbowałam podejść do niego. Uciekł gdy tylko zrobiłam pierwszy krok w jego stronę. Podeszłam do miejsca, w którym siedział i zostawiłam jedzenie. I tak było przez kolejne kilka tygodni. Przychodziłam, zostawiałam jedzenie i odchodziłam. Czekałam. Czasem kilka minut, czasem kilkadziesiąt minut aż podejdzie i zje. Zawsze podchodził. I zawsze tam był.
W miarę upływu czasu pozwalał podchodzić do siebie coraz bliżej. Spędzałam z nim każdy wieczór. Siadywaliśmy między samochodami, w krzakach, pod blokiem i gadaliśmy. Tzn. ja gadałam a on jadł. Jadł i patrzył swoimi na w pół przestraszonymi a na w pół zaciekawionymi oczami. I gasł. Przeganiany przez inne koty nie mógł sobie znaleźć miejsca. Z dnia na dzień jego futro traciło blask i gęstość. W jego oczach już nie było takiej pewności siebie i hardości jak na początku. Coraz cześciej widziałam go siedzącego i wpatrującego się w okna, zaglądającego do klatek....
Któregoś dnia przyszedł jak zwykle na jedzenie. Siedzieliśmy na trawniku pod drzewem. On jadł a ja jak zwykle opowiadałam mu co się dziś wydarzyło. Po zjedzeniu, podniósł głowę znad miski, zrobił poł kroku w moją stronę, odwrócił się tyłem i położył. Pomyślałam wtedy: "Raz kozie śmierć. Teraz albo nigdy." Wstrzymałam oddech i powoli wyciągnęłam rękę w jego stronę. Delikatnie dotknęłam jego futra. ODwrócił gwałtownie głowę ale nie uciekł. Pogłaskałam go. Leżał cały napięty, gotowy się zerwać i zniknąć. Pod palcami cuzłam jak każdy mięsień jego ciała drży ze strachu. Po chwili cofnęłam rekę. Wtedy wstał, popatrzył nam mnie i poszedł. A ja siedziałam tam jeszcze przez jakieś 10 minut nie mogąc wyjść z szoku, że udało mi się go dotknąć. Kolejne dni były coraz lepsze. Był jeszcze ostrożny ale pozwalał na coraz więcej głaskania. Zdjęłam mu obrążę. Planowałam go w ciągu kilku dni złapać i zabrać do domu.
Któregoś dnia wyszłam jak zwykle na wieczorne karmienie. Pan Ladny długo nie przychodził. W końcu wypatrzyłam go między samochodami. Szedł powoli w moją stronę. Gdy był kilka metrów przede mną zobaczyłam co się stało. Całą lewą stronę głowy miał zakrwawioną. Przerażona zostawiałm jedzenie i pobiegłam do domu. Na miejscu przypomniałam sobie, że transporter pożyczyłam Mrówkom. Znalazłam karton. Złapałam go i poleciałam na miejsce. Wziełam Pana ladnego na ręce i wsadziłam do kartonu. Gdy już zmykałam wieczko, wyrwał się i uciekł. Chodziłam za nim jeszcze przez godzinę. Niestety. Nie udało się go już złapać


Wczoraj jak codzień wzięłam transporter, jedzenie i poszłam na karmienie. Pan Ladny przyszedł i zjadł. Na widok transporterki uciekł kawałek dalej. Wrócił po chwili gdy wciągnęłam go do zabawy. Po pół godzinie zabawy wzięłam go poprostu na ręce i wsadziłam do transporterki. UDAŁO SIĘ !!!!!! Pan Ladny był w transporterce



Szukamy domku dla pana Ladnego. Ale nie może to być domek byle jaki. Musi to być domek mądry, odpowiedzialny i bardzo kochający. KONIECZNIE niewychodzący i z zabezpieczonymi balkonami i oknami. On już spędził część życia na dworze. Gdyby drugi raz trafił na ulicę to długo by nie przeżył.
Kot będzie do oddania za około miesiąc, po wyleczeniu, zaszczepieniu i kastracji.
Nie ukrywam, że selekcja będzie bardzo ostra i, że będę preferowała osoby znajome. Albo przynajamniej takie, które stale bywają na forum.
A tak wygląda to cudo

http://img361.imageshack.us/img361/361/res...dscf43853oi.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/1923/re...dscf43867ie.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/2816/re...dscf43880vx.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/7519/re...dscf43902uv.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/1592/re...dscf43929jv.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/6636/re...dscf43944pq.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/7725/re...dscf43961wa.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/2295/re...dscf43977vk.jpg
http://img361.imageshack.us/img361/2138/re...dscf43982ov.jpg