Wspomnialam już w wątku Wiedźmy, że wczoraj odwiozlam Marę do kliniki z wymiotami i biegunką.
Po pierwszych wymiotach pojechaliśmy i pani wet stwierdziła, ze to pewnie kłaki. Mara jeszcze była w całkiem dobrym stanie. Dopiero po powrocie zwymiotowała jeszcze ze dwa razy i qpę miala taką, jak woda. No zrobił się biednykot. O 22 pojechaliśmy drugi raz, bo nie miała juz w sumie czym wymiotować. W ogóle ja kłaków nie wykluczam - tyle że już na etapie "zakulkowania". Pani doktor dała jej kroplówkę i kilka zastrzyków, kontrast (wojna była niesamowita, bo Mara sobie nie da do pycha ładować) i zaproponowała, żeby zostawić, bo chce złapać qpę i zobaczyć, czym wymiotuje. Mam dzwonić o 8.30 co dalej...
Mam nadzieję, że to coś mechanicznego, jak u Zuli - coś zeżarła i teraz organizm próbuje to wydalić. Mogłam ją brać z powrotem, ale też wolałam, żeby miała opiekę na miejscu
Dzisiaj wygląda nie najgorzej - dzwoniłam teraz, zamiast o 8.30, bo chyba bym ani literki nie napisała, nie wymiotowała, qpy nie robiła, ale nadal nie je. Prycha na panią doktor - nic dziwnego, bo wczoraj to były zapasy, a nie podawanie leku. Jedzenie poznała, ale wrażenia na niej nie robi - wciąż myślę, co ona mogła zeżreć...
Pani doktor też czeka na qpę - moze się nie doczekać. Szkoda, że mi wczoraj nie powiedziała, miałam cały worek