Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo czekać

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pt kwi 29, 2005 21:12

Jak to było u nas? Najpierw naczytałam się, jak przeżyć dokocenia, aby koty się nie pozabijały, po czym........ i tak poszliśmy na żywioł. Zuzia - rezydentka - miała ok. 6,5 miesiąca i była u nas od prawie 4 miesięcy , Mruśka - wtedy zwana Białą - ok. miesiąc młodsza. Po wejściu małej do domu Zuzia strasznie się zestresowała (była u mnie na rękach - Biała na rękach u kris1 - wcześniejszej opiekunki). Biała zaczęła zwiedzać mieszkanie, Zuzia ją szpiegowałą. Było furczenie, prychanie, warczenie itd. Ale bez mordobicia. I tak kilka dni. W ciągu tygodnia w miarę się koty dogadały - już nie furczały na siebie. Wczoraj minął miesiąc, odkąd Mruśka jest u nas - miłość między kotami kwitnie (choć spały przytulone dopiero chyba dwa- trzy razy). Było trudno momentami, bo Zuzia przechodziła coś na kształt depresji (mimo prób głaskania itd - ale unikała kontaktu z nami). Od jakiegoś tygodnia Zuzia znów jest sobą, zabawy szalone kotów to codzienność :). polecam dwa koty (wiem, że im więcej tym lepiej, ale to jest skierowane do jednozakoconych :D
Obrazek

Maggda

 
Posty: 1527
Od: Sob lut 05, 2005 16:21
Lokalizacja: Łódź

Post » Pt kwi 29, 2005 21:13

Moje doświadczenia w dokoceniu nadal trwają, od pojawienia się nowego domownika minęło już 8 m-cy. Miłości może wielkiej nie ma, ale już rezydentka zaakceptowała to małe tornado. W ramach wyjaśnienia napisze, że Nala miała 5 lat i była rozpieszczoną jedynaczką, rozpieszczona jest nadal , tylko już nie jedynaczka. Z moich obserwacji wynika, że dojrzała kotka nie może za bardzo pogodzić się z nieustającą potrzebą zabawy malucha. A i jeszcze jedno, dużą rolę we wzajemnej akceptacji kotów ma charakter jednostki. Nam się w sumie udało. Naleczka jest bardzo bojowa, ma swoje przyzwyczajenia i potrzebę posiadania człowieka na własność, a Kiara jest ... hm...takim kotkiem bez agresji i bez stresu i tym rozbraja dużą. Uzupełniają się.
Razem śpią tylko na mnie, a tak, cenią sobie wygodę i każda zajmuje osobny fotel, najlepiej jak na nim leży jeszcze kocyk, wtedy koty są zadowolone.
Bardzo mnie bawi widok dużej leżącej na szczycie drzewka i patrzącej z miną „mała wariatka, to chyba nie jest kot” na maludę, która ma napad głupawiki i lata nawet po ścianach. :roll:
Ps. Teraz przyszła sprawdzić co piszę (Nala), a w drodze na podłogę ofukała małą. Wiadomo kto tu rządzi :lol: .
Obrazek

Ania Z

 
Posty: 2370
Od: Śro lip 07, 2004 10:34
Lokalizacja: Lwia Ziemia ;) w Poznianiu

Post » Sob kwi 30, 2005 18:43

Podnoszę z nadzieją na dalsze opowieści wielokotnych.. :D
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28886
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Sob kwi 30, 2005 20:56

U mnie samo zakocenie przeszło zupełnie bezboleśnie. :) Dziewczyny były młode i jeszcze młodsze, przygarnięte w krótkim odstępnie czasu. Pierwszego dnia trochę posyczały i powarczały poprzez kratki wentylacyjne (mała pierwsze dni przemieszkała w łazience, wychodząc tylko w naszej obecności i to na krótko). Ale już po tygodniu, kiedy wyjeżdżaliśmy na całodniową wycieczkę, panienki zostały same na włościach i okazało się, że świetnie sobie poradziły :D

Ale tak łatwe zakocenie wcale nie oznacza, że w domu zapanowała kocia idylla. Na to dziewczyny mają zbyt różne charaktery: Lilo to taka kocia mimoza – niezwykle wrażliwa, delikatna, uczuciowa, o niesamowicie miękkiej psychice. A Leni okazała się kotką o dominującym charakterku, przebojem podchodzącą do wszystkiego, do tego inteligentną cwaniarą, potrafiącą świetnie wykorzystać swoje niezaprzeczalne atuty. A więc, mimo, że w domu nie ma żadnych kocich awantur, to nie można też mówić o wielkiej, kociej miłości. Czasami dziewczyny przebiegną po pokojach w dzikiej gonitwie, czasami zabawowo wezmą się za łby, czasami spotkają noskami, w przypływie dobrego nastroju mała pozwoli się wylizać starszej koleżance, ale generalnie prowadzą życie bardziej koło siebie niż z sobą.

Wawe

 
Posty: 9318
Od: Pt wrz 24, 2004 21:14
Lokalizacja: Gdańsk

Post » Sob kwi 30, 2005 21:19

No to jak było u mnie:
właściwie bezproblemowo, a to wszystko przez Niuta, który ma bajeczny charakter, jest towarzyskim i gadającym ekstrwertykiem i bez towarzystwa po prosu usycha. Po pojawieniu się Balbiny był jeden dzień prychania - ale to ze strachu, nie z agresji, bo Niut choć mocny w gębie bohaterem nie jest -a potem było już z górki. Balbina w ogóle nie przejawiała żadnej agresji, po prostu go ignorowała, czasem można było boki zrywać jak on się puszył i naprężał, a ona maszerowała mu przed nosem z podniesionym ogonkiem, mając gdzieś jego samcze popisy... jeden dzień wystarczył, żeby mu się odechciało i zaraz zajął się zagadywaniem do nowej koleżanki. Czasem całą noc trwały dialogi "mrrrrau!" "miiii!" "mrrrriauauuu" "miiii", aż trzeba było je z sypialni eksmitowac... zżyły się szybko, tylko Balbina jako spokojniejsza z natury nie bardzo chciała brać udział w Niutowych szleństwach, więc czasami bardzo ją mordował próbując zmusić do zabawy. Dopiero Migdzio rozwiązał sytuację, i tym razem Niut akceptował go coś ze 2 dni, gorzej było z Balbiną, bo ta jako pani na włościach nie dawała się tak łatwo przejednać - jednak po 4 dniach było po wszystkim, teraz nawet na siebie nie prychną. Co prawda "małżeństwo", czylo Balbina i Niut są bardziej ze soba zżyte, śpią przytulone i wylizują się nawzajem, ale za to Migdzio jest najleszy do zabawy, bo zawsze mu się chce z zarazem jest dosć delikatny i zarówno Niuton, jak i Balbina lubią sie z nim ganiać i mocować. No i to by było na tyle. cóż, nie mam zbyt ekstremalnych doświadczeń... chyba miałam szczeście. Ahja, od razu puszczałam koty na żywioł, nie było okresu "karencji", nie izolowałam ich od siebie itp. Ale znam ich charaktery i szczerze mówiąc, nie przewidywałam specjalnych problemów. One po prostu sa towarzyskie :) Poza tym były jeszcze młode, no i kot -rezydent ma specyficzny i bardzo przyjazny charakter, co wpływa na zachowanie innych. Biorą przykład ;)
Aśka i...
Obrazek

tomoe

 
Posty: 2278
Od: Wto sie 03, 2004 21:02
Lokalizacja: Warszawa

Post » Sob kwi 30, 2005 22:56

U mnie obylo sie prawie bez problemow.Moja Myszka ma wspanialy charakter i chyba dzieki temu tak szybko poszlo.Posyczala na nowego pare godzin raz go powalila i na tym sie skonczylo.Teraz to so dwa kochajace sie koty ktore poza soba nie widza swiata.Marcel tez dolozyl swoja cegielke do szybkie akceptacji.Nie stawial sie tylko poddal sie woli rezydenta.Dodam ze rezydentka miala 8 miesiecy a nowy niecale 4.
Obrazek

adelphia1

 
Posty: 99
Od: Sob lut 19, 2005 8:05

Post » Sob kwi 30, 2005 23:05

Moje doświadczenie z kotami zaczęło się od przybycia do naszego domu Dymka.
Było to na początku października 2004.
Ja uczyłam się zachowania kociego, kot uczył się reguł panujących u nas w domu.
Czas sobie mijał, aż pomyślałam któregoś dnia że kot powinien mieć towarzystwo.
Nie było ku temu szczególnych przesłanek, Dymek nie domagał się szczególnej uwagi.
Ja nie pracuję, jestem w domu, dzieci w wieku wczesnoszkolnym wracają ze szkół o przyzwoitej porze, także kotem miał się kto zajmować.
Jak pomyślałam, tak zaczęłam nastawiać się psychicznie na molestowanie męża o drugiego kota, a zaznaczę, że od przybycia Dymcia minęło raptem niecałe pół roku.
Mąż zgodził się dużo łatwiej niż przy pierwszym i tak zawitał do nas Baruś.
Od pierwszych dni Dymcio wykazywał szalone zainteresowanie nowym :twisted: , szukał okazji żeby dać mu łomot.
Baree w domu zachowywał się zupełnie swobodnie, ale na Dymka cały czas warczał, przy czym wcale nie wykazywał strachu na ataki Dymka. Potrafił się odgryźć.
Podchody trwały tydzień niecały, nie wiadomo kiedy podgryzanie i polowanie jeden na drugiego stały się formą zabawy. Gonitwy i walki odbywają się każdego dnia, ot taka kocia gimnastyka, po czym łobuziaki zasypiają gdzieś zgodnie. Chodzą za sobą jak cień, jeden nawołuje drugiego, świergolą, mruczą, gadają. Wymieniają się najwyższą półką na drapaku w myśl zasady kto pierwszy ten lepszy. Miskami z żarełkiem też się zamieniają, bo trzeba sprawdzić czy drugi ma to samo. Zabawki mają wspólne, transporterek i domek do spania też.
Widząc ich obu zadowolonych wiem że dobrze zrobiłam decydując się na drugiego kota :P .
Obrazek

Dymcio

 
Posty: 398
Od: Czw lis 25, 2004 16:09
Lokalizacja: Podkowa Leśna/okolice Warszawy

Post » Nie maja 01, 2005 0:46

U mnie było kocie "przemeblowanie"-a było to tak.
W domu mieszkała rezydentka 11 letnia Kotka Murcia,pół roku wcześniej odszedł Kubuś 7 latek :oops: Oba koty przez okres 7 lat tolerowały się ,były potyczki -kocurek pomimo że kastrat starał się domu być na pierwszym planie.Murcia również nie chciała stracić pierwszoplanowej roli-a więc były przepychanki.Po odejściu Kubusia ( niewydolność nerek) w domu zrobiło sie jakos pusto i zawitała do nas Lulu.Była jeszcze dzieckiem i poświęciłam w tym czasie wiele uwagi ,żeby zapoznanie Pani Murci i Panny Lulu przebiegało bez szkody dla malucha.Murka nie była kotką do miziania.
I tutaj moje obawy były niepotrzebne -musiałam wręcz przeciwnie chronić starszą kotkę przed "dzieckiem"Lulu zaczęła traktować Murkę jak kogoś bliskiego.Tak to mogę określić.Murcia nigdy nie miała kociąt i stąd było moje zdziwienie,że wszystkie zaczepki Lulu tolerowała ze stoickim spokojem.Była podgryzana,bita łapą,Lulu lubiła ni z gruchy ni z pietruchy skoczyć na Murkę np.ze stołu,oparcia fotela i wbic sie "gumowymi"ząbkami w szyję prześladowczyni.Sielanka trwała krótko-Murcia zachorowała na serce i po 5 miesiącach odeszła.Lulu było smutno i widziałam,że musi mieć kontakt z innym kotem i to szybko.Zapewnienia hodowczyni,że kotka sie przyzwyczai do nowej sytuacji nie przemawiały do mnie.Szukałam towarzysza lub towarzyszki dla Lulu.Trochę miałam po drodze pecha.Chciałam- znając temperament mco-zapewnić dobre waunki i samopoczucie zarówno Lulu jak i nowemu kotu.Stąd postanowiłam ,że nowym kotem bedzie mco.Niestety moja wybranka ,kiedy zjawiłam sie w hodowli okazała sie kotem chorym.Dobre wiatry i przypadek jednak sprawiły,że w domu pojawił sie Toto.Mieszanka piorunująca i kochany urwis.Kocurek tylko jedną dobę przesiedział w ukryciu.Na moje wołanie "kici"przychodził za każdym razem,jednak miał się na baczności przed Lulu i suczką.Lulu była bardzo ciekawa nowego przybysza.Niby to powarkiwała ( jest specjalistką w tej dziedzinie od dziecka),niby prychała ,ale ciekawość to było to.Na nastepny dzień po przybyciu do domu Toto juz szalał z Lulu.Agresji zero.Razem jedzenie ,zabawy i tak trwa do dzisiaj między nimi.W zeszłym roku w sierpniu do stada dołączył Lucek.Dorosły kot zaadoptowany ze schroniska.Biedak siedział 3 tygodnie za fotelem-wychodził tylko na papu i siku.Lulu i Toto wlepiały na niego gały,podchodziły,furczały.Ale ja znałam Lulu i Toto i wiedziałam,że agrescji w nich nie ma.Zagadką był dla mnie Lucek.I tu mogę powiedzieć o wielkim szczęściu ,ponieważ kolejny raz na mojej drodze stanął kot łagodny.Pełna asymilacja z nowym otoczeniem nastąpiła po około 3 miesiącach.Lucek poznawał etapami dom,zakamarki ,,nawyki pozostałych domowników.Zaczął się z "wariatami"bawić-chociaż w inny ,bardziej kulturalny sposób. :lol: Jest najbardziej wychowanym kotem w domu.Myślę,że kotom powinno sie dac na początku odrobinę prywatności i wkraczać w chwilach wzrastania agresji.Trzeba koty traktować jednakowo,rezydentów i nowoprzybyłe.
Trochę przydługie :oops:
pozdrowienia-Werka


Obrazek

Werka1

 
Posty: 839
Od: Nie sie 01, 2004 13:49
Lokalizacja: trójmiasto

Post » Nie maja 01, 2005 8:27

To ja sie też dopiszę. Moja rezydentka miała 8 lat gdy pojawił sie roczny Kajtek. Przyszedł sam poprosić o pomoc - został wyrzucony przez poprzednich włascicieli gdy przestał być małym ślicznym koteckiem.
Na początku były prychania, łapoczyny i przeganianie. Może zrobilismy błąd przerywając te walki ale Kajtek był wchudzony i chory i nie mieliśmy sumienia patrzeć jak rezydentka go gania. Ona jest z kotów niedotykalskich na zasadzie moje ciało - moja twierdza. Było obrażanie na nas, głodówka. Teraz trwa zawieszenie broni, myśle, że na swój sposób sie zaakceptowały, a minął już prawie rok. Dotykają się noskami, wymieniają miski przy jedzeniu w celu sprawdzenia czy drugi nie ma czegos lepszego. Korzystają z jednej kuwety jednak nie wylizuja sie nawzajem i nie spia przytulone. Kajtek jest młodym kotkiem i lubi się bawić więc troszkę sie ganiają po mieszkaniu ale wspólnego podgryzania dla zabawy nie ma, myślę, że dzieli ich zbyt duża róznica wieku i charakterów. Gdy młody w swoich zabawach za bardzo się zblizy do rezydentki dostanie trzy szybkie łapą bez pazurów i ostrzegawcze warknięcie. Ale mimo wszystko wspaniale jest mieć dwa kotki, a jeszcze lepiej trzy (po cichutku marze o dokoceniu trzecim kotkiem żeby Kajtek miał się z kim bawić - ale musze przekonać TZ)
Pozdrawiam Irma
Obrazek

Irma

 
Posty: 1719
Od: Czw kwi 28, 2005 10:09
Lokalizacja: Katowice

Post » Nie maja 01, 2005 10:33

Podnoszę z nadzieją na następne historie.. :D

Żeby nie było, że tylko chcę opowiadań od inych forumowiczów - informuję, że swoje doświadczenia w tej kwestii opisałam w wątku widocznym w moim podpisie.. :oops: I na sześć obecnie mieszkających u mnie kociastych, tylko w jednym przypadku cały proces dokocenia trwał bardzo krótko.. Reszta przebiegała z dużymi kłopotami, które w przypadku wzajemnych relacji Puchatka z Gacią ciągle jeszcze trwają.. O Pysi nie mogę jeszcze dużo powiedzieć, bo bezpośredni kontakt z rezydentami ma od tygodnia i stara się poznawać całe mieszkanie podczas snu reszty..
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28886
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Nie maja 01, 2005 11:10

Ginny trafiła do nas w grudniu. W domu byli Harry i Hermiona - rodzeństwo.
Zaniosłam Ginny w kontenerku prosto do pokoju dzieci. Była wówczas roczną kotką w dodatku po przejściach, Harry i Hercia mieli ok 7 m-cy.
Postawiłam otwarty kontener u dzieci, tam zorganizowalismy jej pokój, kuwetka, miski, kocyki. Drzwi zamknięte. Koty poznawały się przez kilka dni podajac sobie łapki pod drzwiami. Później drzwi zostały uchylone, Hermionka zlustrowała rzeczy nowej, obchodziły sie z daleka i syczały, Harry tchórz chował się za tyłkiem siostry. Najbliższe dni to wychodzenie Ginny z pokoju, który jednak był jej bazą, tam czuła się bezpiecznie, tam biegła zawsze gdy coś ją wystraszyło. Stopniowo wypady na pokoje były częstsze i trwały dłużej. Zaczęło się mijanie kotów, bez syków, ale i bez sympatii. Wszystko małymi kroczkami. Teraz Ginny matkuje H&H, czasem przyleje, czasem pogoni, zdominowała stadko.
Nic na siłę, trzeba dać kotom czas.
Od czasu gdy pojawił się Mailo Ginny stała sie bardzo pokojowa w stosunku do kotów, pierwszy dzień spędziła przytulona do Harrego- strach ich zjednoczył :wink:
Obrazek

O-l-g-a

 
Posty: 3826
Od: Śro sie 11, 2004 1:46
Lokalizacja: Łódź

Post » Nie maja 01, 2005 11:54

Na początku miałam tylko Szelmę i Pacanka- bliźniacze rodzeństwo.
Mieli po 8 miesięcy, kiedy przynieśliśmy do domu małą Krótką.
To był szok zarówno dla nich, jak i dla nas- Szelma i Pacanek zachowywali się tragicznie- chodzili po domu bardzo przestraszeni, napuszeni, w zwolnionym tempie. Na Krótką syczeli i prychali.
Nie miałam żadnego wtedy jeszcze doświadczenia w dokacaniu, więc byłam załamana. Myślałam, ze to tak już będzie i przyznam, ze były chwile, że żałowałam, ze się dokociliśmy.
Całość trwała około dwóch tygodni- po tym czasie rezydenci zaczęli jakoś mniej bać się Krótkiej, aż po trzech tygodniach przyłapałam ich na myciu Krótkiej futerka :lol: No, i tak się zaczęła ich wielka potrójna przyjaźń.
Wredzinka, nasz czwarty kot, przyszła do nas jako już dorosła, ale młoda kotka. Tez od razu wpuścilismy ją do domu, na tzw. "żywioł". I też na początku syczenie, prychanie, a po około dwóch tygodniach wzajemne tolerowanie się.
Afrykę, kilkuletnią kocicę trzymalismy jakieś półtora tygodnia w łazience, więc wszyscy zdążyli sie poznać w szparze pod drzwiami łazienkowymi, i kiedy ja wypuściliśmy, nie było żadnego wzajemnego zdziwienia.
No, i potem juz nie ma czego opisywać, bo nasze koty tak się przyzwyczaiły do dokoceń, i do kotów tzw. "przejściowych", ze już teraz wszystko odbywa się bez żadnych problemów :lol: Opis kolejnych dokoceń nie wniesie niczego nowego do wątku. :lol:
Obrazek

kordonia

 
Posty: 8759
Od: Czw sty 30, 2003 13:59
Lokalizacja: Elbląg

Post » Nie maja 01, 2005 12:01

kordonia pisze:Na początku miałam tylko Szelmę i Pacanka- bliźniacze rodzeństwo.
Mieli po 8 miesięcy, kiedy przynieśliśmy do domu małą Krótką.
To był szok zarówno dla nich, jak i dla nas- Szelma i Pacanek zachowywali się tragicznie- chodzili po domu bardzo przestraszeni, napuszeni, w zwolnionym tempie. Na Krótką syczeli i prychali.
Nie miałam żadnego wtedy jeszcze doświadczenia w dokacaniu, więc byłam załamana. Myślałam, ze to tak już będzie i przyznam, ze były chwile, że żałowałam, ze się dokociliśmy.
Całość trwała około dwóch tygodni- po tym czasie rezydenci zaczęli jakoś mniej bać się Krótkiej, aż po trzech tygodniach przyłapałam ich na myciu Krótkiej futerka :lol: No, i tak się zaczęła ich wielka potrójna przyjaźń.
Wredzinka, nasz czwarty kot, przyszła do nas jako już dorosła, ale młoda kotka. Tez od razu wpuścilismy ją do domu, na tzw. "żywioł". I też na początku syczenie, prychanie, a po około dwóch tygodniach wzajemne tolerowanie się.
Afrykę, kilkuletnią kocicę trzymalismy jakieś półtora tygodnia w łazience, więc wszyscy zdążyli sie poznać w szparze pod drzwiami łazienkowymi, i kiedy ja wypuściliśmy, nie było żadnego wzajemnego zdziwienia.
No, i potem juz nie ma czego opisywać, bo nasze koty tak się przyzwyczaiły do dokoceń, i do kotów tzw. "przejściowych", ze już teraz wszystko odbywa się bez żadnych problemów :lol: Opis kolejnych dokoceń nie wniesie niczego nowego do wątku. :lol:


Kordonia, jak to nie wniesie.. To co piszesz wnosi do wątku najważniejszą rzecz - im więcej kotów, tym łatwiej o wzajemną akceptację.. :D :D
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28886
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Nie maja 01, 2005 18:32

Anna Suffczyńska pisze:(...)Kordonia, jak to nie wniesie.. To co piszesz wnosi do wątku najważniejszą rzecz - im więcej kotów, tym łatwiej o wzajemną akceptację.. :D :D

To święta prawda. Od szóstego kota, koty juz się niczego nie boją, nic ich nie potrafi zdziwić- syczenie i prychanie na "nowego" trwa 20 minut. Polecam każdemu :lol:
Obrazek

kordonia

 
Posty: 8759
Od: Czw sty 30, 2003 13:59
Lokalizacja: Elbląg

Post » Nie maja 01, 2005 19:30

ja natomiast przyprowadziłam dziką, chorą ok.7 miesięczną Myzię do mpjej rozpieszczonej 2,5 letniej Mojry.Bałam sie bardzo bo Mojra jest kotem , który pozwala dotknąć się tylko mnie. Każdego kto probuje ją pogłaskać atakuję łapką i wyrażnie sobie tego nie życzy.
Ze względu na to ,ze Myzia była śmietnikowa i chora przeprowadziłam 2 tyg izolacje kic.Widziały sie tylko przez szybę.I to było straszne ,Mojra biła tą szybę ile sił w łapkach, biła mnie, biła miseczki z żarciem.Baaardzo się bałam konfrontacji.Przez kilka dni ,,przenosiłam zapachy,, na kocykach itp., zamieniałam pokoje.
A okazało się ,ze cierpliwość przyniosła efekty, jak poznawałam moje babeczki to górę wzięłą ciekawość tak bardzo podkręcana przez te 2 tygodnie.Spotkania oczywiście były dość ostre, ale bez krwi się obyło.
Do dziś kicie się piorą i futro fruwa i nie raz muszę wrzasnąć, ale kotki wyraznie się akceptują i już sie o nie nie boje.Myzia okazała sie tez charakterna i sobie nie pozwoli :D
A moja ,,niedobra,, Mojra zabiega o względy nowej i cały czas to ona probuje Myzie wylizywac, a Myzia daje jej po łbie. :D
Nie ma między nimi wielkiej miłości, ale ja jeszcze mam nadzieję na taką
ObrazekObrazek

Mała

 
Posty: 1007
Od: Śro gru 29, 2004 21:20
Lokalizacja: Katowice

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 277 gości