Chciałabym się podzielić moją historią dokacania, która jeszcze się nie zakończyła.
Zaczęło się 30. czerwca. Ziomek – 4 letni rezydent, mieszaniec, nigdy wcześniej niemający styczności z innymi kotami. Gruba – 6-letnia, adoptowana kocica Neva masquerade, żyjąca wcześniej z drugim kotem. Obydwa koty wykastrowane. Z racji tego, że wiele szkół wprowadzania drugiego kota można znaleźć w internecie, postanowiłam działać intuicyjnie
Na dzień dobry Gruba została wprowadzona w transporterze, aby rezydent mógł ją spokojnie obwąchać. Nie trwało to długo: nastroszył się, syknął i uciekł za kanapę skąd wyszedł chyba dopiero następnego dnia. Nowa kocica została odizolowana w osobnym pokoju, z wszelkimi potrzebnymi elementami. Podczas pierwszej wymiany zapachów (wymiana posłań do leżenia), rezydent uciekł znów za kanapę, skąd nie chciał wyjść kilka godzin. Po dwóch dniach nowa była już rozluźniona, rezydent ciągle wystraszony. Od 3 dnia wprowadzaliśmy możliwość kontaktu wzrokowego ( drzwi w pokoju nowej otwarte na oścież - i tak żaden nie chciał podejść bliżej. Oczywiście było wspólne karmienie, naprzemienne głaskanie, próby zabawy, rezydent był faworyzowany, aby dodać mu otuchy i żeby nie czuł się odrzucony. Również od 3 dnia drzwi do pokoju nowej nie były już w ogóle zamykane, pozwalając kotom samodzielnie zdecydować kiedy będą miały ochotę na bliższe kontakty. W tym czasie sytuacja się znacznie odwróciła – rezydent z zaciekawieniem podchodził do nowej, ona syczała, a on nic sobie z tego nie robiąc powolnym krokiem odchodził. Stan ten utrzymuje się prawie niezmienne od tygodnia ( dziś mijają 2 tygodnie od przyprowadzenia Grubej), jednak zdałam sobie sprawę z pewnej kwestii, która mnie trochę zaniepokoiła. Nowa została ulokowana w naszej sypialni, gdzie rezydent jeszcze przed jej pojawieniem się nie miał w ciągu dnia wejścia, jedynie w nocy pozwalaliśmy mu przychodzić do nas, co czynił z chęcią codziennie. Odkąd nowa „zamieszkała” w pokoju, rezydent nie chce już wskakiwać do łóżka, ewentualnie na pół minuty wskoczy i zaraz zeskoczy. Boję się, aby nie poczuł się odrzucony, że to ona teraz z nami śpi, a nie on. Wydaje mi się, że jest trochę obrażony i unika kontaktu z nami. Czy coś powinniśmy zmienić, bądź wprowadzić jakieś dodatkowe elementy? Czy jest to normalne i powinniśmy nadal cierpliwie czekać, że się „dotrą”?
Dodam jeszcze, nie było żadnych walk, najbardziej agresywnym zachowaniem było syknięcie, ewentualnie jakaś łapa w górze ale bez kontaktu. Koty często za sobą chodzą, leżą w odległości około 1 metra od siebie, ale przy bliższych „wąchaniach” za każdym razem któryś syknie.
Mam nadzieję, że historia nie zanudziła i będę mogła uzyskać jakieś cenne wskazówki