Uff ... to już ostatni wpis dzisiaj
Krótko po północy zmieniłem Anię i rozgościłem się w szafie.
Posiedzieliśmy chwilkę (znaczy się ja i Biudusi) lekko oparci o siebie, po czym niby to niechcący musnąłem ją dlonią.
Bidunia: wrrrrrr, mrauuuuu, ssssss... no dobra, poczekamy .... po 10 minutach znowu niby to pzypadkiem, patrząc zupelnie w inną stronę muśnięcie ..cisza ... kolejne muśnięci ..cisza... dobra nasza myślę sobie i ... startuje w konkury do Bidy.
Nieco śmielej, ba nawet całkiem bezczelnie, na grzbiecie jak najbliżej ogona zaczynam delikatnie głaskać ją i poddrapywać obserwując pilnie koniec jej ogona (Bida w tym czasie leżała i nie za bardzo wiedziała co właściwie ma robić). Drapię, glaszczę, drapię ...od ogona do środka grzbietu i z powrotem ... cały czas patrze na koniec ogona. Jest! To na co czekalem ...sam koniuszek ogona poruszuł się, uniósl lekko w góre i opadl, i znowu do góry i na dół.
- Noooo, koleżanko Bidusiu to ja już Cię mam!
Nie patyczukując się dłużej zaczynam ją glaskać i drapać "na całego", obiema dłońmy. Kiedy doszedlem do uszu i skroni Bidunia całkiem zgłupiała: zaczęła się wyginać na wszystkie strony i włączyła "betoniarkę" (czyż "betoniarka nie jest czymś absolutnie wyjątkowym?)! Drapałem ją i głaskałem przez prawie pól godziny.
W końcu wziąłem ją delikatnie na ręce i położyłem sobie na kolanach.
- Wrrrr ... i cisza. Podrapałame ją jeszcze przez chwilę i dopiero wtedy zdecydowanie wskoczyła znowu na swoje miejsce w szafie. Wyszedlem z przedpokoju. Odczekalem 20 miut.
Czas na egzamin.
Podszedlem do szafy i zdecydowanym ruchem znowu zacząłem ją głaskać. Nie warczała, co więcej po chwili znowu zaczął się koncert mruczenia (hmm ...mam wrażeniem, że poprzedni właściciele nigdy jej nie drapali i nie głaskali w taki sposob jak ja to robiłem).
1:40 ... gdybyż ona wiedziała jaką przygotowałem perfidną zdradę
[Nie pisalem tego wcześniej ponieważ nie chciałem - być może- niektórych z Was martwić ale Bidusia w trakcie transportu postanowiła się w transporterku załatwić. I to w dodatku w konsystencji mocno zadkiej. No i oczywiście cała się upaćkała. Dosłownie cała. Już po 10 pierwszych minutach w całym domu unosił się zapach ktoremu do Chanel Nr 5 naprawdę dużo brakowało. No, ale chciał nie chciał, nosy domowników nie były przez te kilka godzin sprawą priorytetową.]
Wróćmy do ZDRADY. W trakcie intensywnych pieszczot dokonałem szybkiego przeglądu sytuacji i stwierdziłem, że - niestety - bez kąpieli Bidusi to się nie obędzie (ja zresztą również nadawalem się tylko do kąpieli bo efektem ubczonym "pieszczotek" były ręce po łokcie w czymś co nie przypominało odżywczej maseczki).
Czas więc na kąpiel. Pozwoliłem Bidzie wejść do szafy. Po czym spryskałem się odświerzaczem i założyłem kominiarkę (nie chciałem aby w trakcie tak przykrej czynności dla kota jak kąpel Bida zorientowała się kto jej to robi). Podszedlem do szafy i nie bacząc na warknięcia wziąłem Bidule i włożyłem do miski z przygotowaną kąpielą. Bida zdębiała. Zamurowalo ją kompletnie. Stała w tej misce (trzymałem ją delikatnie za grzbiet) i nie wiedziała co począć.
Nie czekając, aż się otrząśnie, szybko (w ciągu 2 - 3 minut) dokładnie ją umyłem, po czym zawinąlem w suchy ręcznik. Już oprztmniała i wyrywała się jak diabli, nie warcząc jednak ale jedynie poplakując. Wytarlem do prawie sucha i pozwoliłem wejść do szafy.
WOW! Kiedy kończyłem ten akapit Bida przemaszerowała przedpokojem. Luuuuuudzie jaka ona jest piekna!
Jutro "stanę na głowie" i zrobię jej kilka fotek abyście sami ją zobaczyli w całek krasie kociej urody
Nika: proces adaptacji każdego kota jest nieco inny. Choć ja stoję na stanowisku, że odrobina (czasami większa, czasami mniejsza) aktywności ze strony gospodarzy nowego domu i proces ten można wydatnie skrócić.
W przypadku takich kotów jak Bidunia trzeba działać szybko, bo tak naprawdę nie wiadomo było w jakim stadium stresu kociak się znajduje.
Idę spać (ale tylko jednym okiem)