Powiedziałbym, że raczej ten Ktoś czuwał nad tym abyśmy trafili na takiego kotqa jak Bida i na takich ludzi jak Wy tutaj.
Stężenie dobroci i szlachetności na tym tym foru przekracza wszelkie granice przywoitości
Dotychczas sądziłem, że tacy ludzie jak Wy tutaj to wyjątki. Z takim zaangażowaniem i miłością do kotów, miłością mądrą i piękną, pełną bezinteresowanego poświęcenia i w takiej ilości spotykam się po raz pierwszy. No właściwie prawie po raz pierwszy ponieważ wzorcem dla mnie był i jest mój ojciec. Człowiek, przez którego dom przewinęło się już co najmniej 2 setki kotów (tak! ponad 200).
Od kilkunastu lat prowadzi bowiem dom otwarty dla wszystkich kotów, które chcą do niego zawitać.
Mieszka na parterze, ma duży balkon i kilkadziesiąt metrów podbalkonowego ogródka. Przez cały rok każdy dziki kot, ktory chce u niego pomieszkać może do tego domu wejść, ogrzać się, najeść (choć czasami nie do syta), urodzić małe (ojciec przyjął już kilkanaście porodów) a potem je troszkę odchować. Z kilkoma wyjątkami kotów, które wybrały domowe życie (3 może 4 na przestrzeni tych kilkunastu lat) żaden kot nie otrzymał swojego imienia, większość pozostała dzikimi kotami, które wpadały tylko na kilka miesięcy (szczególnie w zimie).
Ojciec uważa bowiem, że to kot ma decydować jak chce żyć a nie człowiek i zawsze robi wszystko aby koty czuły się wolne. Dlatego właśnie przez caly rok otwarte jest okno lub balkon.
Wieść o tym domu rozprzestrzenai się jakimś dziwnym i niesamowitym sposobem wśród kotów. Często zdarzało się, że kotki przynosiły w zębach małe kotki na odkarmienie, podleczenie i przechowanie a kiedy maleństwa już były całkiem w formie, którejś nocy po prostu całe towarzystwo znika. Ba, zdarza się nieżadko, że przez balkon lub okno przychodzą zupełnei obce koty poranione, chore lub po prostu umierające. Przchodzą aby dać sobie szanse na życie lub godną, cichą i spokojną śmierć. Czasami są to te same koty, ktorych poród przyjmował przed kilku laty. Zaczynają i kończą żywot w tym samym miejscu i w tych samych dłoniach.
To co mnie zawsze zadziwia to to, że koty wyczuwają, że nie może ich być jednocześnie za dużo bo i sił i środków czasami nie starcza. Głęboko wierzymy w to, że własnie dlatego cały czas się wymieniają. Nadzwyczaj rzadko zdarza się aby któryś został na dłużej (no chyba, że jest cieżko chory).
I jeszcze jedno. W domu mojego ojca nie pachnie tak jakby można było się tego spodziewać czyli kotami. Wielka zasługa w tym zasługa nie tylko towarzyszki życia mojego ojca, która choć czasami podpiera się ze zmęczenia nosem i zirytowana odgraża się, że skończy z tym kociarstwem
to dba o porządek, spokój i komfort kociaków ale także samych kotów, które w jakiś sposób przekazują sobie zasadę: "kot zdrowy załatwia się na zewnątrz".
Uff... wybaczcie ten nieco przydługi post. W nagrodę za cierpliwość możecie zobaczyć aktualnych rezydentów w domu mojego ojca.
To własnie typowy przykład: kotka z w miarę odchowanymi już kociakami, która wpadła na kilka tygodni aby "przezimować"
http://www.sekret.net.pl/kociarnia.jpg
http://www.sekret.net.pl/kociarnia2.jpg
Żabawnie jest wówoczas, gdy do mojego ojca przychodzą nowi, nie znający go klienci (w tym samym domu bowiem prowadzi on swoją pracownię architektoniczną). Szczególnie wówczas, gdy są to ludzie z tzw. "sfer" , którzy nie zawsze są w stanie zrozumieć jak można w domu trzymac nie tylko kilka ale wręcz jednego kota.
Żebyście widzieli ich miny, gdy wchodzą i na "dzień dobry" słyszą: "Proszę tu nie siadać bo to miejsca kota"