Witam wszystkich,
Trzy dni temu moj kochany kot, który miał około 17 lat odszedł po zmaganiu się z nowotworem złośliwym. Nowotwór był podejrzewany od listopada, od stycznia zdiagnozowany, w lutym miała pierwsza operacje wycięcia oka i guza, który znajdował się tuż za nim w oczodole. Operacja musiała być powtarzana bo rozszedł się szew ale kicia zniosła oba zabiegi bardzo dobrze. Niestety nowotwór powrócił po 3 miesiącach, pod koniec maja w zeszłym tyg rozwinęły się przerzuty do węzła chlonnego i jamy ustnej. Podjęłam decyzję o usunięciu przerzutów i elektroterapii, jednak źle się zrozumiałyśmy z doktor, która mówiła, że nie poda chemii dozylnie, bo bałaby się (na chemioterapię też bym się nie zdecydowała, bo jestem przeciwna chemii). Po zabiegu jednak dowiedziałam się, że chemia została podana, ale ze mam się nie martwić, "bo koty to bardzo dobrze znoszą, nie tak jak ludzie". Moja kotka ważyła 1,54 kg, bo odkąd ja przygarnęłam ważyła 2-2,2 kg, a w ostatnich miesiącach bardzo schudła (lekarze podejrzewali, że to przez niewydolnosc nerek zanim odkryli powrót nowotworu). W dokumentach odnośnie operacji było kilka opcji rokowania, zostało zaznaczone najlepsze - "dobre", a do wyboru było też niepewne, wątpliwe, zle itp. I to dało mi nadzieję. Nadzieję dawała też Pani doktor - oczywiście poinformowała mnie o możliwości eutanazji czy nawrotu nowotworu, ale przekonała, że ludzie decydują się na takie operacje, że są one powtarzane, że kotka będzie 3-5 tygodni musiała jeść przez sondę, że będę musiała się nią zajmować w domu. Spytałam co się stanie, jeśli sonda zostanie wyrwana itd., wtedy też usłyszałam, że koty się ta sonda nie interesują i bardzo dobrze znoszą, a jeśli kotka sobie sondę wyrwie, to dobrze, bo znaczy, że ma siłę po zabiegu. Ja jako osoba, która miała kotkę od 3,5 roku, ale zawsze była ona w mojej rodzinie i już z wielu opresji udało się ją uratowac (m.in. zaraz po przygarnięciu przeze mnie musiała mieć wycinane ropomacicze, dwa razy też, bo też się jej odnowiło... proces diagnostyki był trudny, ale udało się i miała dzięki temu bardzo dobre życie u mnie). Oglądałam na necie koty karmione przez sondę, Pani doktor mówiła, że to będzie komfortowe zycie i z sonda, i po zdjęciu jej, że mam się nie martwić. Po zabiegu trochę jej ta sonda przeszkadzała, kaszlała, miała taki odruch jak wymiotny, karmiłam ją kilka dni, w sobotę poszłam do weterynarza, by upewnić się, że z sonda wszystko ok bo trochę wytrwała się z niej woda i niepokoił mnie ten odruch. Sonda trochę się wysunęła, nie wiem czy w drodze do weterynarza, czy wcześniej... ale weterynarz tego nie skomentował, powiedział jedynie, że sonda jest drożna (chociaż na początku po zdjęciu rentgenowskim sondy przyznał, że wydaje się trochę źle położona, ale później powiedział, że to przez ułożenie kota). Była to inna lecznica niż ta, w której był zabieg, bo w weekend byli nieczynni, ale po powrocie do domu zobaczyłam, że sonda wysuwa się dalej i zadzwoniłam do doktor, kazała ja wepchnąć z powrotem, trochę wepchnelam i postanowiłam nic nie ruszać dalej, spytałam też co jeśli sonda się wysunie do końca przez noc, znów doktor zapewniła, że mam się nie przejmować i najwyżej założymy nowa. I tak się stało, rano obudziłam się jak kot chodził z sonda wysunięta już na 30 cm, poszedł do kuwety a gdy wyszedł z niej to już wypadła cała. Zadzwoniłam znowu do doktor i kazała przyjść na następny dzień, bo była to niedziela. Znów zapewnienia, że nic się nie stanie bez jedzenia itd. Zadzwoniłam też do kliniki całodobowej, tam powiedzieli, że jeśli zakładają u nich sondy to nie wypuszczają z nimi do domu, ja na to, że Pani doktor kazała by sonda była przez 3-5 tyg, wtedy kazali się słuchać doktor prowadzącego i powiedzieli, że nic się nie stanie za 1 dzień... w poniedziałek rano podjechalam do weta, tam założyli sondę przy premedykacji, też nakarmili kicie. Po zabiegu kotek wstał, ale był chwiejny, trzymałam go w kocu i kontenerku, chciałam, żeby miała zapewniony spokój. Później miałam ja nakarmic, ale coś nie dało się tej drugiej sondy otworzyć (ta już nie wystawała, nie była luźna, była przymocowana stabilnie a kicia nie kaslala). Wszystko, co próbowałam wlac do sondy - woda i pokarm - wylewało się, więc poszłam do weterynarza obok mnie i spytałam czy sonda jest drożna, też mieli ten sam problem, nie mogli jej otworzyć i podejrzewali, że to przez to, że podany był po zabiegu u weterynarza tam suchy pokarm namoczony w wodzie, gdzie suchego pokarmu ja nie dawałam mojej kici nigdy. Podczas wizyty Zadzwoniłam do doktor i znów mówiła, że nic się nie stanie, jak podjedziemy jutro by zobaczyć, co się stało, bo ona juz skończyła prace, a w klinice inni lekarze wiedzą to samo, co ja. Kici było zimno, ale myślałam, że to przez to, że z sondy wylewała się woda i była trochę mokra, więc trzymałam ja pod kołdra i leżałam z nią. Jak leżałam z nią to nie trzęsła się już, ale była dalej osłabiona, myślałam, że to po tej premedykacji i następnego dnia będzie ok. Wieczorem zauważyłam, że ciężko oddecha, Ledwo leży, nie załatwiła się na siku, więc postanowiłam ja zanieść do kliniki całodobowej i zostawiłam ja tam na noc. Mówili, że jest w stanie krytycznym, ale okazało się, że sonda jest drożna, a zarówno ja jak i weterynarze nie potrafiliśmy odkręcić korka i laliśmy do niego te płyny, dlatego nie mogło nic tam przejść... ale tamci weterynarze dali pokarm, zaczęli ogrzewać kotka i jego temperatura podniosła się, mówili, że elektrolity są super, niczego mu nie brakuje. Następnego dnia wypisali go do domu, ale mówili, że jest w stanie bardzo kiepskim i by skontaktować się z lekarzem prowadzącym i rozważyć eutanazje, bo już nic się nie da zrobić. Zadzwoniłam do doktor znów i mówiła, że mam się nic nie martwić, bo 3-5 dzień po chemii (później zmieniła zdanie i zaczęła mówić o 5-7) koty się tak czują, że ledwo oddychają, i że niektóre wychodzą z tego a inne już nie (ani razu nie wspomniała o tym wczesniej). Ustaliłyśmy, że przywiozę ja do niej by jej opróżnić pęcherz. Gdy wróciłam do domu cały czas myślałam, że będzie u mnie dalej, ale też już zastanawiałam się nad eutanazja. Miała zostać wypisana o 20, kiedy lecznica jest zamykana. O 15 zadzwoniłam jak się czuje i porozmawiać o tym, że rozważam eutanazje, bo nie chce, żeby cierpiała. Zostałam poinformowana, że odeszla godzinę wcześniej, że ta sytuacja z sonda ani premedykacja nie miała na to wpływu, że odeszla z panią doktor obok i nie cierpiała, miała leki przeciwbólowe. Później jak chciałam wyjaśnić te sytuację to było mówione że narządy miała w bardzo dobrym stanie, tylko jeden parametr wątrobowy podwyższony, ale ze jak koty nie jedzą jedna dobę to dochodzi do stluszczenia wątroby, ale ze to się nie stało u niej - chyba, że źle zrozumiałam, ale ze nie to było przyczyną odejścia a prawdopodobnie to niedotlenienie - jeśli tak, to dlaczego doktor non stop mówiła, by zaczekać jeden dzień bez sondy i że nic się nie stanie? Nie wiem, ale czuję się tak, jakbym to ja zabiła kota, skazując go na to całe cierpienie... wiem, że była i tak wyniszczona choroba ale ja patrzyłam na to wypadnięcie sondy jak wyszła z kuwety (wprawdzie tuz po moim przebudzeniu, ale wciąż nie zdążyłam doskoczyć i spróbować ja ostatni raz wepchnac), nie mogłam jej nakarmic bo byłam zbyt głupia/zbyt bałam się manewrować przy tym korku, nie dopytałam o te chemię przyjmując, że jej nie będzie, założyłam mylnie, ze będzie mogła jeść i z tego wyjdzie, że będzie żyć kilka miesięcy jeszcze co najmniej, kotka po zabiegu chodziła, drapała drapak, siedziala ze mną itd... a ja jej nie pomogłam... I jeszcze próbowałam nie panikować, modliłam się tylko by odeszla bez cierpienia. Kiedyś dopytywalabym ciągle o szczegóły, teraz liczyłam na cud i kierowałam się emocjami oraz dałam się wmanewrować w niepotrzebne zabiegi i cierpienie... Nie byłam dla niej oparciem.... czuję się strasznie źle. Może przeze mnie wypadła ta sonda, bo zdecydowałam się ja zabrać do tego weterynarza, otwierać i zamykać kontener, już nie wiem sama. Jest mi ogromnie przykro. Proszę powiedzcie jak byście się czuli w mojej sytuacji i czy jestem w ogóle warta czegokolwiek, bo na pewno nie posiadania kota. Co mam zrobić.... Nie daje już rady. To okropnie boli i jestem też zła na te kobietę, że narobiła nadziei, dala rokowanie "dobre" a stan faktyczny był inny. Proszę o pomoc...